十ニ

144 20 0
                                    

- Gdzie. Wy. Się. Podziewaliście!? - krzyczała Anko-sensei. Ja sam stałem i głupio się uśmiechałem, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Uratował mnie jednak Shisui.

- Proszę się uspokoić, Anko-san. Nie potrzebnie się pani denerwuje. Misja jeszcze się nie skończyła, musimy wrócić do Konoha i tam wszystko wyjaśnimy, dobrze?

- No chyba nie! Pojawiacie się tak nagle i teraz-

- Anko. Shisui-kun ma rację, nie bulwersuj się tak. Musimy wracać - powiedział ostrym tonem, choć w jego oczach było widać podenerwowanie i ciekawość. - Kiedy wyruszamy?

Shisui zerknął na swoich towarzyszy.

- Jutro o świcie

><^v<>v^><^v<>v^

Przybyliśmy za późno.

Było coś około północy. Wchodząc do getta usłyszeliśmy krzyk. Zacząłem biec, a zaraz za mną Itachi i Shisui. Zaraz po skręcie w główną ulicę zobaczyliśmy to.

Dosłowną masakrę. Gdzie nie spojrzeć, tam krew. Ciała leżały wszédzie, razem z ledwo przytomnymi, rannymi ludźmi. Sparaliżowało mnie ze strachu. Itachi upadł na jedno kolano, trzęsąc się. Shisui zakrył usta rękami. Staliśmy tak przez chwilę.

Z transu obudził nas kolejny rozpaczliwy krzyk.

- Chodźcie - szepnąłem, zaczynając biec w stronę, z której rozległ się dźwięk. Dwójka Uchiha otrząsnęła się i ruszyła za mną. Dotarliśmy do największej posiadłości, która z tego co wiem należała do głównej rodziny.
Wpadliśmy do środka, akurat ratując Mikoto i Fugaku przed śmiercią. Napastnik widząc nas zniknął w szarym dymie. Głowa rodu razem z małżonką zemdleli.

Tym razem, to ja upadłem. Nie potrafiłem się poruszyć, przetrawiając w mózgu sytuację. To był Danzo. Nie było co do tego wątpliwości.

- Ja... Pójdę pomóc rannym. - wybiegłem na zewnątrz, próbując złapać oddech. Gdy dotarłem do pierwszej osoby, łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. Izumi...

- Nie... Nie... Nie, nie, nie! - wtuliłem się w dziewczynę przesyłając jej swoją chakrę. Słyszałem, jak jej tętno zwalnia i słabnie z każdą sekundą. Próbowałem ją leczyć. Krzyczałem. Przez pierwsze chwile nic to nie dawało, lecz próbowałem dalej.

W końcu usłyszałem. Jej serce zaczęło bić szybciej, głośniej. Uradowany, upewniwszy się, że nic już jej nie zagraża, podniosłem wzrok na resztę Uchiha.

Zrobiłem, co mogłem, jednak większość z nich już nie żyła.
Moje uczucia były jak zmiksowane razem ze żwirem i lodem. Poczułem jak moja złość i smutek przemieniają się w ból, który czułem już fizycznie.
Nie chciałem tego. To było za dużo.
Wyjąłem kunai i naciąłem swoją dłoń. Krwią i palcem narysowałem na ramieniu znak ANBU Korzenia. Wszystkie uczucia zniknęły. Moja twarz zobojętniała, a ja się wyprostowałem. Złożyłem jedną ręką pieczęć i przeniosłem się do Wieży Hokage. Zapukałem i po otrzymaniu pozwolenia wszedłem do pokoju.

Streściłem sytuację Hiruzenowi, który od razu przywołał do siebie medyków i wysłał ich do getta Uchiha. Mnie za to kazał wracać do domu. Zrobiłem to bez oponowania. Położyłem się w łóżku wiedząc, że jutro będzie jeszcze większym piekłem.

><^v<>v^><^v<>v^

Miałem rację. Wszystkie uczucia wróciły z podwojoną siłą, aż skuliłem się z bólu i smutku. Gdy wyszedłem na zewnącz, cała ulica wyglądała, jakby nic się nie stało. Krew i ciała zostały usunięte, ranni przeniesieni. Gdyby ktoś nieświadomy przeszedłby się tu, nie zorientowałby się, że jeszcze w nocy było tu istne piekło. Powoli i w ciszy przeszedłem drogę do gabinetu Hokage. Nie pukając, otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.

- Jak sytuacja? - zapytałem bez ogródek. Trzeci wykrzywił twarz w smutnym grymasie.

- Większość nie żyje. Wiesz, kto to zrobił, prawda?

Przytaknąłem.

- Danzo. Osobiście. Widziałem go.

Trzeci Hokage spiął się widocznie. Westchnął ciężko. Wstał i podszedł do okna, patrząc smutno na budynki Wioski.

- Weź kogokolwiek, kto według ciebie się nada. Wejdź do Korzenia i przyprowadź Shimurę do mnie. Natychmiast.

Ponownie skinąłem głową i przeniosłem się przed mieszkanie Kakashi'ego. Zapukałem, ale nie czekając na odpowiedź otworzyłem drzwi.

- Za dwie minuty, baza Korzenia, sala główna.

Zrobiłem podobnie z Anko-sensei i z kilkoma innymi zaufanymi ANBU. Sam znalazłem się w umówionym miejscu i czekałem. Po kilku chwilach pojawili się wszyscy "zaproszeni". Prędko wujaśniłem sytuację i ruszyliśmy w głąb "labiryntu".

Znałem te korytarze, choć wolałbym nie. Źle mi się kojarzyły. W sumie, czy to coś dziwnego? Bałem się tego miejsca. Nie chciałem znów tutaj umrzeć.

Mokre, ciemne ściany były słabo oświetlone. Korytarze wyglądały tak samo, a wszechobecna cisza, przerywana tylko krokami i dźwiękiem oddechów dobijała nas psychicznie. Niektóre miejsca wyglądały na opuszczone, niezadbane i wręcz zniszczone. Minęliśmy kilka pomieszczeń, w których kiedyś urzędował zdrajca - Orochimaru. Światło było tam zgaszone, ale czuć było zapach krwi. Szczury co chwila przemykały z jednej sali do drugiej, rozpraszając nas piskami.

Za kolejnym rogiem była pułapka. Rozbroiłem ją prostą techniką fuinjutsu. Wiedziałem, że zaraz dotrzemy do celu, co mnie dodatkowo stresowało. Prawie się potknąłem przy następnym zakręcie. Zakląłem głośno i odnalazłem odpowiednie miejsce w ścianie. Dorośli patrzeli na mnie nierozumiejąc. Zatrzymałem się i położyłem rękę na wilgotnej powierzchni. Wyszeptałem nazwę kolejnej techniki i popchnąłem ścianę z całej siły. Ustąpiła z przeciągłym skrzypieniem. Zaraz później rozpłynęła się w powietrzu i ujrzeliśmy mały, schludny gabinet.

><^v<>v^><^v<>v^

Danzo Shimura był tchórzem.

Zawsze chował się za widokiem silnego przywódcy, którym nic nie zachwieje. Przez dobre kilkanaście lat nie wykonywał misji, tylko je zlecał. Krył się w podziemiach, nie pozwalając, by cokolwiek z jego działań ujrzało światło dzienne.
Wiedział, że niektóre rzeczy są ważniejsze od jego własnego życia. Wiedział, co musiał zrobić, by dokończyć to, co zaczął. Wyciągnął z rękawa małą, białą buteleczkę i wypił całą zawartość.

Danzo Shimura był tchórzem.

Popełniając samobójstwo uciekł od konsekwencji swoich czynów, kończąc swoją ostatnią misję.

><^v<>v^><^v<>v^

- Cholera! - walnąłem pięścią w ścianę, na co zacłe pomieszczenie zadrżało. Pochyliłem się i "zjechałem" po ścianie upadając.

- Nie rozumiem - stwierdził Hatake. - czy nie zostałby i tak zabity przez egzekucję? Dlaczego się otruł?

- Nie zabiliby go. Wyciągnęliby informacje o całym Korzeniu i Orochimaru, a to byłby dla niego najgorszy scenariusz. A tak, nie mają żadnego dowodu na niego, nawet jeśli mają dziesiątki trupów! UHHH!

Odczekałem chwilę i uspokoiłem oddech.

- Wracamy. Nic tu po nas

Pośród Chmur Czerwonych i Brzasku [ZAWIESZONE] Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum