VII "Życzenia powrotu" cz.1

77 7 2
                                    

Muszę przyznać, że to naprawdę dziwne uczucie.

Szłam teraz do ,,Starego Bryga" nie jako pracująca tam barmanka, a potencjalny klient. I nikt nie mógł o tym wiedzieć. Prócz Giny, zamieszanej w całą sprawę. Wejdę do tego pubu jako zwykły chłopak, który zamierza zapisać się do wyprawy statku Essex, jako chłopiec okrętowy czy jakikolwiek inny załogant, zamawiając przy okazji drinka. O tak. Będę udawać, iż czarnoskóra barmanka jest mi zupełnie obcą osobą. Całą aranżację, ówcześnie omówiłam szczegółowo z Giną. Naprawdę dziwne uczucie.

Nie widziałam się z ojcem od naszej kłótni.

Było to dla mnie naprawdę trudne, tym bardziej biorąc pod uwagę moje przywiązanie do niego, w końcu samotnie mnie wychowywał. Lecz już nie mogę zmienić mojej decyzji. Doszłam do punktu, z którego nie ma odwrotu. Trzymając wystrzępiony worek żeglarski w ręce, zmierzałam w kierunku lokalu, w którym byłam barmanką. Cóż, byłam nią kiedyś. Założyłam najbardziej chłopięcą odzież jaką znalazłam w starej szafie mojego pokoju, owinęłam klatkę piersiową elastyczną tkaniną i tak przygotowana, w duchu wierzyłam w moją autentyczność.

Nie wiem co czułam w chwili, gdy po przekroczeniu progu baru, wymieniłam tajemne spojrzenie z Giną. Na pewno nie spokój, mimo będącej obok mojej przyjaciółki.

Z tego co mi mówiła, Essex już gotowy, czeka na kotwicy na redzie, a szanowny pan kapitan stacjonuje tu już ostatni dzień, zbierając resztę zapisów.

Jak zwykle siedział przy oknie, toteż z duszą na ramieniu zmierzałam w tym właśnie kierunku. Bałam się, że mimo zrobienia wszystkiego, co w mojej mocy, zostanę zdemaskowana zanim moja stopa postanie na pokładzie. Zniżając głos, jak tylko umiałam najlepiej, zaczęłam mówić do gentlemana w surducie:

- Sir, chciałbym wstąpić do załogi statku Essex, jeśli można - przełknęłam ślinę, gdy kapitan George Pollard mierzył mnie wzrokiem. Przez chwilę wydawało mi się, że krew w moim ciele przestała płynąć. Oddech, bicie serca, tętno. Wszystko stanęło w bezruchu, oczekując odpowiedzi kapitana. Przyznam, że nie spodziewałam się, by głos mój brzmiał tak autentycznie. Nie zapominajmy jednak o gramatyce! Naprawdę muszę się uważać, by mówić o sobie w rodzaju męskim.

- Mamy jeszcze wolne miejsce. Pańska godność? - Na śmierć zapomniałam, że muszę podać sfałszowane nazwisko. Kątem oka przyłapałam Ginę, stojącą w bezruchu, gdy z zapartym tchem śledziła moje poczynania.

- Ja....cob Peter...son, sir - To jedyne na co było mnie stać, wymyślając naprędce imię.

- Hmm... mamy już jednego Petersona. Czy jest to pański członek rodziny? - Przez chwilę mocniej zabiło mi serce, z obawy o to, że wszystko może pójść nie tak.

- Nie. Raczej nie - odpowiedziałam szybko.

- Ówczesne doświadczenie w pracy z żaglami? - Pytając o moje kwalifikacje, kapitan George Pollard spowodował u mnie małe zamyślenie, choć odpowiedź na to pytanie znałam doskonale. Od razu w głowie pojawił się obraz mych braci. To im zawdzięczam niemalże wszystko, co wiem w tej dziedzinie.

- Tak, panie kapitanie - odpowiedziałam pewnie, na co sir Pollard otworzył szerzej oczy i uśmiechnął się serdecznie.

- Znakomicie. W takim razie, witamy na pokładzie chłopcze! Wypływamy dziś po południu, dokładnie o czternastej. Jako kapitan, radzę się nie spóźnić. Proszę jeszcze o podpis - mówiąc to, podsunął mi pod nos kawałek pergaminu, na którym złożyłam swój podpis. Musiałam się nieźle pilnować, by nie podpisać się jako Jalen Campbell.

Jacob Peterson

Gdy już było po wszystkim, usiadłam na stołku przy szynkwasie. Gina, jak poparzona wystrzeliła w moim kierunku.

Nie patrz w oczy wielorybom || EssexDonde viven las historias. Descúbrelo ahora