II "Biała sukienka"

86 9 0
                                    

Nim księżyc schował się za horyzontem, a wzeszło niemrawe, niedzielne słońce, byłam pewna, że ,,Stary Bryg" wypełnił się pustką. Ten dzień w tygodniu stanowił dla niego pauzę, odpoczynek od rozlewanego na klepki parkietowe alkoholu, doprowadzającej do szaleństwa, wrzawy i dzikich okrzyków czy przeciskiwania się tłustych klientów przez środek lokalu. W niedzielę personel owego pubu zwykł uzupełniać nadzwyczaj szybko kończące się zapasy trunków czy wietrzyć pomieszczenia, a wszystko to za sprawą trzymającej klientów z dala od drzwi tabliczki „zamknięte w niedzielę, przepraszamy", choć w rzeczywistości większości pracowników wcale nie było z tym faktem przykro. Mimo, iż w ,,Starym Brygu" ni samotnej duszy nie można było spotkać, życie poza jego progiem kipiało wszelakimi barwami.

Dziś to właśnie - jak w każdą niedzielę z resztą - przy ulicy Main Street odbywał się targ. Wstałam z myślą, iż to właśnie dziś wybieram się tam z Giną, choć przyznam szczerze, że przekrzykiwanie starych przekup na straganach, obmacywanie świeżego mięsa czy wąchanie włoszczyzny stało się niezwykle nużące odkąd przyszło zajmować mi się tym co tydzień. Zaspanym ruchem otworzyłam okiennice i przeciągnąwszy się w ciepłych, sierpniowych promieniach słońca, ułożyłam sobie dzisiejszy plan.

- Tato, już wstałeś? Dziś odprowadzam cię na to twoje spotkanie kwakrów. Przejdziemy się promenadą - krzyknęłam z pokoju obok, kończąc dopinanie lnianej koszuli. Swoją drogą, przydałoby się poszukać nowej tuniki z drugiej ręki na targu.

- Jestem już na nogach ptaszku, a raczej na jednej, żem się wyrażę! - Po jego słowach po domu rozniósł się stonowany stukot jego drewnianej protezy. Jak widać, tato obudził się z niecodziennie dobrym humorem, o czym świadczył między innymi rozchodzący się po naszej niedużej chatce przyjazny śmiech, od którego automatycznie również się rozpromieniłam. Lubię, gdy się śmieje.

Gdy byłam już gotowa, nakryłam do kuchennego stołu oraz bardzo ostrożnie zapaliłam małe palenisko. Nagle iskierka przeskoczyła niepostrzeżenie na moją dłoń a ja odskoczyłam w tył przestraszona. Prawie natychmiastowo poczułam na swoim ramieniu kojącą dłoń ojca Petera.

- Daj Jay, ja to zrobię - wyjął z mojej dłoni tlącą się listewkę i zapalił małe palenisko. - Usiądź, dziś może to twój stary ojciec zrobi śniadanie. - Mężczyzna mrugnął do mnie jednym okiem, a ja już wiedziałam, że nie zjem dużo; ojciec nigdy nie miał talentu do gotowania, lecz jego gest był tak miły, że postanowiłam nie wyrażać najmniejszego grymasu niezadowolenia.

- To co? Jakie dziś plany, panno Campbell, hę? - odezwał się, przeżuwając ostatni kęs nieco zwęglonej grzanki.

- Pójdę na targ z Giną, ostatnio tyle w tej pracy siedzimy, niedługo zapomnę jak wygląda morze! Przydałoby się też u pani Figg kupić trochę pomidorów, jaki pech, że u tej zrzędliwej przekupy są najświeższe. - Dopijając łyk herbaty pełen fusów, zauważyłam jak ojciec poważnieje na wieść o morzu. Dobrze już znałam tą minę. Nie chciałam, by jego dobry humor zniknął tak szybko, zwłaszcza, że ma go naprawdę rzadko, więc postanowiłam zmienić temat.

- To gdzie dokładnie ma się odbyć to spotkanie? Mówiłeś niegdyś ojcze, że mniej więcej po drodze do ,,Starego Bryga"?.

- Na pewno wiesz gdzie stoi ta chata z ogrodem, Fair Street 7. Brandt ma również przybyć, a wtedy to już mu nie podaruję, ostatnio założyłem się z nim o pięć dolarów, że wygram kolejną partyjkę w wista. - Ojciec skrzyżował ramiona i uśmiechnął się krzywo. - A skoro wspomniałaś już o tym no... Brygu. - Tylko z szacunku dla ojca właśnie nie przewróciłam oczami na jego kolejne wyrazy dezaprobaty kierowane do mojej pracy - Ostatnio przyjmujesz nadgodziny. - pociągnął nosem - A nie jest to miejsce, proszę ciebie, w którym czas spędzają na ogół dobrze wychowani ludzie, oj nie! Chcę, byś pamiętała, jak cię wychowałem i byś...

Nie patrz w oczy wielorybom || EssexWhere stories live. Discover now