*BONUS - Emeryt*

24 2 0
                                    

- Pani...?
- Rockefeller. Ale proszę mi mówić Gina, Panie Campbell - przez otwarte drzwi domu wychodzące na plażę widziałam, jak młoda dziewczyna uścisnęła pewnie dłoń swojego nowego pracodawcy - mojego taty. Kary, bujny lok co chwila umykał jej zza ucha.

- Proszę się nie obawiać. Posiadam doświadczenie z dziećmi, huh. To znaczy, mam mnóstwo rodzeństwa, sam Pan rozumie - zapewniła ochoczo, choć z tej odległości ledwo słyszałam ich rozmowę. - To... gdzie ona jest? Gdzie jest pana córka?

- Ach tak, Jalen. Jasne. Bawi się nad wodą zapewne. Pani... znaczy Gino, zaczekaj tutaj proszę, pójdę po nią - poczciwy mężczyzna zakaszlał - a, panienko! Proszę uważać na gałkę od drzwi frontowych, lubi wpadać i się zacinać, nie daj Bóg - i zostawiwszy czarnulkę na werandzie, jak gdyby w spowolnionym tempie odwrócił się i poczłapał w stronę plaży.

Zwykle, gdy kończyło się brandy a zaczynał przypływ melancholijnych myśli i fale zadumy, starszawy ojciec skupiał się bynajmniej na krzyżówkach, wiście czy nawet spotkaniach kwakrów - a na promykach radości, jakie dawało mu jego ostatnie już słoneczko.
Jakie było jego pierwsze wrażenie o pani Rockefeller, tego nigdy mi nie zdradził. Nie lubił zmian. I tyle. A właśnie teraz, przez jedną, fatalną zmianę, na którą nie mógł nic poradzić, stracił nie tylko grunt pod nogami, a znacznie więcej, o wartości przewyższającej tysiące dolarów. Tysiące dolarów, które również przepadły.

- Jay, nie drap, to się szybciej zagoi - powstrzymał mnie przed drapaniem blizny, teraz już zaognionej przez wodę morską.
- Przyszła twoja nowa, starsza koleżanka. Pomoże nam w domu. Choć ją poznać. - Wyciągnął w moją stronę dłoń.

- Tato, przecież ja dam radę sama, prawda? Mam już osiem lat - sprzeciwiłam się. - Nie potrzebujemy jej, prawda? - szukałam potwierdzenia w zmęczonym spojrzeniu ojca. Odwrócił wzrok na horyzont, na którym nie dało się nie zauważyć nadpływających do redy Nantucket kutrów i slupów.

- Choć. Polubisz ją. - opiekuńczym gestem przykrył mą płową, falowaną czuprynkę ochronnym kapeluszem. Milczał przez chwilę, jakby dręczyły go niechciane myśli.

- Masz. Twoi bracia... - zawahał się, wyciągając coś z kieszeni. Widziałam, jak trzęsły mu się dłonie, a i słowa wypowiadał szybko i zwięźle. - Bardzo chcieli ci to dać. Ale widzisz, nie zdążyli. Ekhm, to dla ciebie, słonko. - Otworzył dłoń, na której ujrzałam lśniącą, platynową harmonijkę ustną z wyrytymi inicjałami:

WC. OC. GC.

Rozpromieniłam się.

,,Nie gniewaj się kochana, że trudno że mną żyć
Że nie kupiłem mleka, zapomniałem gary zmyć..."
- zanucił, skrzecząc troszkę, zapomniwszy dalszej części tekstu
- Eee ,,Już tylko dom i ogródek, i tak aż do śmierci"

- Tato!

- ,,A przecież stare żaglowce jeszcze po morzach pływają..." - dokończyłam.

Nie patrz w oczy wielorybom || EssexWhere stories live. Discover now