XIV "Morza Psy"

50 3 6
                                    

Nietrudno było zgadnąć, że jak postanowi pierwszy oficer, tak się stanie. A że był osobą niezwykle słowną, moją tygodniową psią wachtę miałam rozpocząć już następnego wieczora. Pozostali byli wdzięczni losowi, że nie dano im tego polecenia, gdyż jak mówią, jest najmniej przyjemnym zajęciem (oprócz czyszczenia kingstona i smołowania pokładu rzecz jasna), o najmniej przyjemnej porze. Od północy do czwartej nad ranem wypompowuje się nadmiar wody z zęzy, albo czuwa na pokładzie, co w moim przypadku, zmuszona jestem wykonywać siedem dób, co do joty.

Tak więc nazajutrz, gdy powoli już zmierzchało, wszyscy relaksowali się w mesie, pogrywając w karty. Mi wychodziło to dosyć kulawo, bo ojciec nigdy mnie nie uczył, więc gdy odpadłam z gry w wista, przyglądałam się dalej trwającej rozgrywce.

Karty na środku stołu leżały porozrzucane w okropnym nieładzie, ale jakimś cudem wszyscy dobrze się w tym odnajdowali.

- Młody, teraz twoja kolej - Cole ponaglał Thomasa, który obecnie dokładniej przyglądał się trzymanej w ręku talii kart.

- Pas - powiedział po chwili, odłożywszy ją górą do dołu.

- Ha! Więcej dla nas, panie Chappel! - mężczyzna szturchnął Caleb'a, z którym grał w parze. A że ja grałam z Nickersonem i odpadłam z gry, zostawiłam go samego.

Do moich uszu dotarły dźwięki dwóch donośnych głosów, zapewne pochodzące z kajuty kapitańskiej. Choć nie wyłapałam z tej rozmowy ani słowa, mogłam stanowczo stwierdzić, że nie była to łagodna wymiana zdań, a kłótnia, która, jak zgaduję, odbywała się między Chasem a kapitanem. Inni w mesie zdawali się niczego nie słyszeć. Dla mnie z resztą, nie było to nic zaskakującego, dlatego odwróciłam się by ponownie śledzić przebieg gry. Niestety biedny Thomas dostawał baty.

- Zwycięstwo ma słodki smak - powiedział rozmarzony Chappel, wykładając kilka kart na środek, a tym samym ostatecznie pokonując chłopaka. Podskoczyłam lekko z zaskoczenia, gdy zza pleców usłyszałam głęboki głos:

- Tylko się nim nie zachłyśnij - Owen Chase mając swój jakże typowy dla siebie uśmieszek, pewnie wkroczył do mesy, by jak się domyślam, rozdzielić jutrzejsze wachty i omówić plan dnia. Zapewne wrócił prosto od kapitana i nadal był spięty. Mężczyźni siedzący naprzeciwko mnie wstali, a Chase przystanął na chwilę, widząc rozłożone karty na stole. Zakasał rękawy.

- W co panowie grają?

- W wista, sir - odpowiedział Cole zajmując swoje miejsce. - Może zagra sir z nami?

Chase zamyślił się, rozważając propozycję załoganta, ale już po chwili wziął leżącą obok szklankę, jednym haustem dopił resztki rumu, i odparł:

- No dobrze, niech będzie.

Jak się później okazało, sir Owen w wista grał prawie tak dobrze, jak rozdawał polecenia. Mogłam sama się o tym przekonać, gdyż ponownie weszłam do gry i byłam jedną parą z oficerem, który tak naprawdę grał za nas oboje. W ogóle rzadko się zdarza, by pierwszy oficer spędzał czas razem z pozostałymi żeglarzami. Również grający z nami załoganci byli zdziwieni, że sir Owen zdobył nad nimi przewagę punktową, a jak sam stwierdził, tylko raz zdarzyło mu się przegrać, i to wieki temu.

Kiedy jednak nadeszła pora licytacji, szklanki na pokładzie wybiły godzinę dziewiątą wieczór, co przypomniało mi o zbliżającej się psiej wachcie, przed którą lepiej się wyspać. A że wszyscy obecni wiedzieli, kto pełni dzisiaj psiaka, nie musiałam się nawet tłumaczyć odchodząc do koi. Pozostawiłam oficera Owena samego w parze, ale i tak coś czułam, że doskonale da sobie radę beze mnie.

Trochę przed północą obudził mnie starszy Peterson, który kończył wachtę poprzedzającą psiaka. Ledwo trzymałam swoje oczy otwarte i strasznie żałowałam, że stracę dobre cztery godziny tak cennego (szczególnie na statku) snu.

Nie patrz w oczy wielorybom || EssexWhere stories live. Discover now