XI "Burza"

64 5 0
                                    

Wszyscy momentalnie zwrócili spojrzenia w moją stronę. Już nie dało się słyszeć radosnych okrzyków. Zniknęła także cała frywolność moich pobratymców, a i po moim wewnętrznym spokoju nie było już śladu. Essex tymczasem, jak gdyby nigdy nic, zasuwał pełną parą, łamiąc szczyty fal. Siedem węzłów, rozsunięte lizele oraz dwójka kłótliwych oficerów wyraźnie dawała mi znak, że jest się czego bać.

Podczas gdy sir Owen - moim zdaniem słusznie - domagał się znacznej zmiany kursu lub zmniejszenia powierzchni żagli tak, by statek wyszedł z tej całej sytuacji bez szwanku, kapitan Pollard wręcz przeciwnie.

- Kapitanie, dwa refy w zupełności by wystarczyły - nalegał Chase, choć wcale nie brzmiało to jak delikatna sugestia.

- Uprzejmie panu wypominam, sir, że ja tu wydaję rozkazy. Trzymaj kurs, Lawrence! - Nakazał utrzymać dotychczasową prędkość, obrzucając pierwszego oficera krytycznym spojrzeniem, a zdanie swoje uzasadnił, "brakiem czasu na takie tchórzostwo" oraz wyrażeniem, "ludzie nam gnuśnieją, niech wiedzą, że się zaczęło". Gdy tylko Chase spostrzegł, że wsłuchuję się w ich rozmowę, odprawił mnie z grymasem na twarzy i słowami:

- Junior, do mesy, daj znać tym na dole, że będzie się działo. Reszta zabezpieczyć pokład! Nie zapominać o szalupach, bo nie będzie czym łowić! Zabezpieczyć takielunek! - Łatwo powiedzieć. Doprawdy.

Mając pod sobą coraz bardziej kołyszący się wielorybnik, zejście pod pokład wydawało się niesłychanie trudne. Obijałam się od ścian, a serce biło mi coraz szybciej. W kubryku panował istny harmider. Niezabezpieczony takielunek, tak jak nasza przyszła kolacja w postaci nieumytych warzyw, przelatywały między nogami z jednej strony kadłuba na drugą. Jaskółki otwierały się z łoskotem, wypuszczając kaskadę szklanek i talerzy oficerów, które rozbijały się na wiele małych kawałeczków. Trzeba było się postarać, by nie dostać czymś po głowie, lub by nie wyłożyć się jak długi przez kołysanie. Richard Peterson w pośpiechu chował cały ten bałagan do jaskółek i płóciennych worów, gdy napotkałam jego spojrzenie. Przez chwilę przeszła mnie fala mdłości.

- Trzymaj się, będzie nieźle kołysało. Sztorm nas dopadł - ostrzegłam i wybiegłam z powrotem na pokład, gdzie rozbrzmiewały nerwowo wykrzykiwane komendy. To, co zastałam, nijak miało się do wcześniejszego stanu pogody i jachtu. Tam, gdzie wcześniej leżały spokojnie schludne buchty, przelewała się woda morska, przewracając niektórych marynarzy na deski pokładu. Wręcz hektolitry! Niebywałe, jak szybko przyszedł ten szkwał. Przygniatało nas kruczoczarne, gniewne niebo. Zrobiło się niewiarygodnie ciemno. Na dzień dobry po wyjściu z nadbudówki dostałam pokaźnym chlustem morskiej wody w twarz. Wiatr chciał urywać głowy, miotając wypłowiałymi brytami żagli na wszystkie strony świata. Ich huk, przypominający salwę z armat, skutecznie uniemożliwił mi wyłapanie jakichkolwiek innych dźwięków, prócz fal rzecz jasna.

Swoją mocą pobijał nawet donośny głos rozwścieczonego pierwszego oficera, a ja jak przez mgłę, widziałam tylko, jak rusza bezdźwięcznie ustami. Stres ścisnął mnie w żelaznym uścisku. Bałam się to fakt, lecz zawsze w takich kryzysowych sytuacjach staram się działać racjonalnie. Panika nie wniesie tu nic dobrego. Poczułam, jak dreszcze nieprzyjemnie przechodzą po moim ciele wzdłuż kręgosłupa, gdyż wilgotne ubranie zabierało całe ciepło mojego ciała. Kapitan sprzeczał się zawzięcie z pierwszym oficerem, chcąc utrzymać kurs, lecz w końcu głos sir Owena przezwyciężył.

- Na wanty po nawietrznej, WSZYSCY! Już! Skrócić żagle! - wykrztusił pewnie Chase. Śledziłam wzrokiem gnających do rej Barz'a, Coffina i Nickersona, lecz gdy sama miałam się tam udać, ogromna fala napływająca zza sterburty zwaliła mnie z nóg. Wydobyłam z siebie ciche jęknięcie, gdy upadłam na tył głowy. Przez chwilę miałam mroczki przed oczami, a ból przeszył moje ciało. Ktoś z boku zwymiotował za burtę.

Nie patrz w oczy wielorybom || EssexTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang