III "Stary Bryg"

172 15 7
                                    

- Kupiłaś mleko, słoneczko? - Od progu powitał mnie mój ojciec, siedzący na krześle w salonie. Przeglądał postrzępione książki, nadszarpnięte zębem czasu, prawie w zupełnej ciemności, nie licząc świec rozstawionych wokół niego. Powoli kończył już czytanie ,,Catechismus et fidei confessio" Roberta Braclay'a - jego idola stowarzyszenia kwakrów. Kątem oka zauważyłam parę szklanych flakonów, które opróżnione już ze swojej zawartości, zajmowały miejsce na stole. Mój ojciec, jak to na starszego i doświadczonego żeglarza przystało, lubił, a raczej w nawyku miał wieczorne popijanie alkoholowych trunków, w szczególności taniego brandy. Odwiesiłam moje stare, ale jakże praktyczne palto na drewniany wieszak przy drzwiach.

- Tak. Jak było na spotkaniu, ojcze? - mówię, bardzo ostrożnie zapalając lampy naftowe. Nie zamierzam jeszcze poruszyć kwestii długów. Wiem, że nie obyłoby się bez emocji, a ja nie chcę się z nim pokłócić. Na zewnątrz port w Nantucket cieszył się ostatnimi promieniami zachodzącego sierpniowego słońca.

- Ano całkiem dobrze. Nie narzekam. Polecili nam kolejną lekturę, zajrzę więc do biblioteki jutro. - Posłał ku mnie ciepłe spojrzenie. Przesunęłam trochę lnianą zasłonę, by móc wyglądnąć przez okno. Woda pluskała delikatnie, pieniąc się przy zetknięciu z drewnianym pomostem, na którym roiło się od muszli bezkręgowców. Wieczorami robiło się tu nadzwyczaj spokojnie. Ale tylko wtedy. W blasku dnia, Nantucket było zupełnym przeciwieństwem.

- Co tam u Giny? Dawno jej nie widziałem, przekaż jej ode mnie pozdrowienia. - Z zamyślenia wyrwał mnie głos ojczyma, od którego bił mocny, amerykański akcent.

- Oj dobrze. Ta dziewczyna ma zdrowie wieloryba! - pocałowałam go troskliwie w czoło.

- Ta. Wieloryby to są dopiero okazami zdrowia. No cóż, pozbawiły mnie nawet części mojego - zaśmiał się, pokazując swoją drewnianą nogę, która stuknęła lekko o podłogę.

- Z resztą, nie tylko mnie jednego. Twoich braci przecież też, podobnie jak wielu marynarzy, pochłonęła głębia nieprzeniknionej ciemności oceanu.

Mój ojczym zasępił się trochę i utkwił wzrok w okno, zamknąwszy okładkę czytanej lektury. Na jego twarzy dostrzegłam wiele zmarszczek i blizn, które widziały niezliczoną ilość morskich przygód i wypraw. Gdy tak wpatrywał się w dal, wydawał się być jakby nieobecny, duchem będąc zupełnie gdzie indziej. Znowu omyłkowo zaczął ten temat. Wspomnienie o moim rodzeństwie zawsze wpędzało go w taki nastrój, a żal nie dawał spokoju. Dlatego właśnie został kwakrem; sądzi, że wiara wyleczy go z goryczy. Czeka na swoje duchowe objawienie. Widząc go w takim stanie, moje serce w zaciśniętej pięści trzymał smutek a ja dałabym bardzo dużo, by mu ulżyć. Byłby ze mnie wtedy taki dumny.

Spojrzałam za okno, wzdychając pod nosem. ,,Pielgrzymka" kołysała się spokojnie przy naszej kei, a jej nieużywanych od lat żagli, nie udałoby się postawić nawet wytrawnym wilkom morskim. Od tego małego slupa, na którym przemierzałam swoje pierwsze fale, teraz biła melancholia. Otarłam skrawkiem rękawa nos.

Chcąc zaprzestać martwą ciszę, która nami zawładnęła, wzięłam z zakurzonej półki harmonijkę ustną - jedyną pamiątkę po braciach. Przejechałam językiem po wargach, by trochę je zwilżyć, po czym przyłożyłam ją do ust. Dmuchając w otwory, dźwięk wydobywający się z tego instrumentu wypełnił pomieszczenie. Na początku spokojna muzyka odbijała się echem od ścian pokoju. Uśmiechnęłam się ciepło do ojca i zaczęłam grać trochę żywiej. Widząc, że mój tata się rozpogadza, zaczęłam niezauważalnie podrygiwać. Przy każdym moim kroku, towarzyszyło mi ciche skrzypienie podłogi. Muzyka zawładnęła moim ciałem do tego stopnia, że z lekkiego podrygiwania zaczęłam radośnie się ruszać w rytm przygrywanej szanty. Ojciec Peter zaczął akompaniować mi śpiewem i mimo, że skrzeczał trochę jak ropucha, to w domu zrobiło się nieco przyjemniej.

Nie patrz w oczy wielorybom || EssexHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin