Rozdział 9

185 10 0
                                    

Światło słoneczne zaczyna wdzierać się do mojej nowej sypialni skutecznie wybudzając mnie ze snu. Warczę i przekręcam się na drugi bok. Próbuję na nowo zasnąć, jednak każda podjęta próba kończy się farsą. Zniechęcona spoglądam na zegar, który wyświetla godzinę ósmą czterdzieści trzy. Postanawiam wstać i zadzwonić do przyjaciół. Miałam zrobić to już wczoraj, ale do późnych godzin nocnych rozmawiałam z Alejandrą, a później usnęłam jak niemowlę. Wyciągam telefon spod poduszki i łączę się z naszą grupą. Odbierają po kilku sygnałach i z uśmiechem machają do kamerek. Moje kąciki ust automatycznie podnoszą się do góry na widok znajomych twarzy. Przyjaciele zalewają mnie masą pytań na temat mamy, nowego miejsca zamieszkania i moje zaklimatyzowanie w nowym miejscu. Ze śmiechem zaczynam odpowiadać na ich zagwostki. 

Na wspólnej rozmowie spędziłam prawie pół godziny. Po jej zakończeniu od razu miałam lepszy humor. Z uśmiechem na twarzy wstaje z łóżka i kieruję swoje kroki do łazienki. Wczoraj Alejandra zaprosiła mnie na spotkanie z jej znajomymi, więc stwierdziłam, że od razu ubiorę się w miarę przystępnie. Zakładam czarne spodnie i różową, krótką bluzkę. Szybko wykonuję poranne czynności i idę do kuchni. 

- Cześć kochanie - podskakuję słysząc głos Samanty dobiegający zza moich pleców. 

- Dzień dobry - odpowiadam. 

- Masz ochotę na omlety? Miałam właśnie w planach przyżądzić je na śniadanie, może chcesz mi pomóc?

- Nie jestem zbyt dobrą kucharką - mówię. - Ale jeśli ci to nie przeszkadza to mogę pomóc. 

- W takim razie idziemy - uśmiecha się. 

Podchodzi do mnie i obejmuje ramieniem. Dziarskim krokiem ciągnie mnie do kuchni. Wszystkie blaty, a także stół jadalniany, są wykonane z jasnego drewna, firanki mają szary odcień, tak samo jak obrus i inne dodatki. Wielka lodówka stoi dumnie w rogu pomieszczenia, tuż obok gazowej kuchenki. Z szafki pod oknem Samanta wyciąga patelnie, po czym stawia ją na palniku. 

- Wiesz skąd pochodzi twoje imię? - pyta przerywając ciszę.

- Nie specjalnie - odpowiadam wyjmując jajka. 

- Gdy byliśmy jeszcze w liceum ja i twój ojciec poszliśmy do kina na ,,Śpiącą Królewnę". Ta bajka tak nam przypadła do gustu, że oglądaliśmy ją conajmniej raz w miesiącu. Gdy zaszłam z tobą w ciążę stwierdziliśmy, że jeśli to będzie dziewczynka to koniecznie dostanie imię po tej księżniczce. Co prawda gdy się urodziłaś kompletnie jej nie przypominałaś. Miałaś czarne, kręcone włosy, a charakterek to już w ogóle kosmos. Od małego byłaś zadziorna i wiedziałaś co ci się należy - kobieta otarła łzę wypływającą z jej prawego oka. 

- Tata nigdy mi o tym nie mówił - powiedziałam nie do końca wiedząć jak mam się zachować.

- Może zapomniał- Samanta machnęła ręką, po czym wróciła do smażenia omletów. 

Udało nam się je przyżądzić, ku mojemu zadowoleniu, bez większych komplikacji. Alejandra wrac z Cassandrą weszły do kuchni dokładnie w momencie, kiedy podawałyśmy śniadanie. Razem, niczym wielka, szczęśliwa rodzina, zasiadłyśmy przy stole i zaczęłyśmy posiłek. 

- Alejandro, może pokażesz Aurorze miasto? - rudowłosa zadała pytanie. 

- Właśnie zaraz po śniadaniu idziemy na spacer - Alejandra posyła mi znaczące spojrzenie. 

- To fantastycznie! - Samanta klaszcze w dłonie. - Weźmiecie Maura. 

- Kogo? - pytam spoglądając na kobietę. 

- Naszego psa - tłumaczy Cassandra.

Kiwam głową i kończę śniadanie. Odstawiam talerz do zlewu, dziękuję za posiłek i wychodzę z kuchni. Kieruję się do sypialni z zamiarem pomalowania się. Gdy zasiadam za toaletką i wyciągam kosmetyki, w pokoju rozlega się pukanie. 

- Proszę - mówię nie odrywając wzroku od lusterka. 

Głowa Alejandry pojawia się między drzwiami a futryną. Dziewczyna przekracza próg i rozsiada się na moim łóżku. 

- Laleczko szykuj się, zaraz wychodzimy - odzywa się spoglądając na mnie z rozbawieniem. 

- Daj mi dziesięć minut i będę gotowa - proszę odrywając wzrok od swojego odbicia. 

- Da się zrobić - puszcza mi oczko. 

- Coś ty w takim dobrym humorze? - pytam patrząc na towarzyszkę. 

- Dziś poznasz kogoś bardzo ważnego dla mnie - mówi rumieniąc się. 

- Czyżbyś miała chłopaka i mi o tym nie powiedziała? - uśmiecham się łobuzersko. 

- To jeszcze nie jest mój chłopak - tłumaczy. 

- Jeszcze - poruszam brwiami, na co dziewczyna wybucha śmiechem. 

Powracam wzrokiem do lusterka i kończę makijaż. Wstaję i przeciągam się na wszystkie strony. Gdy słyszę trzask dochodzący z mojego kręgosłupa przestaję i podchodzę wybrać torebkę. Wsadzam do niej telefon i portfel, a także kilka innych, według mnie, niezbędnych rzeczy. Ostatni raz przeglądam się w lustrze i stwierdzam, że jestem gotowa do wyjścia. Podchodzę do Alejandry, która leży na moim niepościelonym łóżku z zamkniętymi oczami i delikatnie potrząsam jej ramieniem. 

- Tak szybko? - mówi wybudzona z pierwszego snu. - Myślałam, że zejdzie ci się znacznie dłużej. 

- Uznaję to za komplement - śmieję się delikatnie. - To idziemy? 

- Tak. Chodź, weźmiemy jeszcze smycz i możemy iść po Maura.

Razem wychodzimy z pokoju i kierujemy się w stronę drzwi frontowych. Alejandra zagląda do kuchni i oznajmia siedzącym w niej kobietom, że mamy zamiar opuścić dom. Gdy tamte przytakują, wychodzimy. Czarnowłosa trzyma w ręku czerwoną smycz dla psa, po którego idziemy. 

Dopiero teraz zauważam jak ogormne jest to podwórko. Na honorowym miejscu stoi piękny, biały dom. Po jego prawej stronie znajduje się garaż, który spokojnie mógłby pomieścić trzy samochody. Był takiej wielkości jak mój dom w Millence. Kawałek dalej znajdował się wybieg, prawdopodobnie dla psa. Ogrodzenie miało biały, jak prawie wszystko tutaj, kolor. Wysoka furtka była szczelnie zamknięta, a na niej znajdował się napis Zły pies

Alejandra wyciągnęła z kieszeni pęk kluczy, po czym wybrała jeden i odblokowała zamek. Gdy tylko weszła do zagrody, rozległo się głośne szczekanie psa. W tej chwili przestałam sobie wyobrażać Maura jako małego maltańczyka, lecz co najmniej jako sporej wielkości kundelka. 

Dziewczyna wyszła z kojca z psem przy nodze. Czarny, wysoki doberman dumnie dreptał przy nodze swojej pani. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem, po czym zbliżył się i zaczął obwąchiwać moją dłoń. Zerknęłam na Alejandrę, która z uśmiechem patrzyła na całą sytuację. Odprężyłam się, i pozwoliłam psu jeździć nosem po moich rękach i nogach. Zadowolony Maur szczeknął i pomerdał ogonkiem. Zachichotałam i pogłaskałam psa po głowie. Jego krótka sierść przyjemnie drażniła wnętrze dłoni. 

- Chcesz go prowadzić? - Alejandra postanowiła przerwać ciszę. - Spokojnie, jest po szkoleniach - dodała widząc moją minę. 

Delikatnie złapałam wyciągniętą w moim kierunku smycz.

- To doberman, musisz go mocno trzymać - dziewczyna spojrzała na mnie z rozbawieniem.

Pewniej zacisęłam dłonie na materiale i spojrzałam pytająco na towarzyszkę. Gdy skinęła głową zawołałam Maurona i wyszliśmy z podwórka. 

Kolorowe Ponieważ |Cole Sprouse|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz