3.

6.8K 180 40
                                    

Pierwszy tydzień szkoły minął znośnie. Nie obyło się bez obchodzenia się ze mnie jak z jajkiem i przesadnej troski. Dopiero po rozmowie z psychologiem szkolnym wszystko ustało, a ludzie starali się zachowywać wobec mnie jak gdyby nigdy nic. Oczywiście poza Mattem i Kendall. Cały czas byli przy mnie i nie dawali za wygraną.

— Dziękuję bardzo, do widzenia.

Rzuciłam wychodząc z kwiaciarni znajdującej się przy cmentarzu. To dziś właśnie mijał siódmy miesiąc. Siódmy miesiąc piekła w którym tkwiłam. Siódmy miesiąc bez miłości mojego życia.

— Cześć kochanie. — Wyszeptałam podchodząc jego nagrobka.

Minęło tyle czasu, a ja nadal z wielkim trudem przychodziłam w to miejsce. Na miękkich nogach podeszłam bliżej wymieniając kwiaty, następnie zapaliłam znicz i usiadłam na małej, czarnej ławeczce. Czułam jak zaczyna robić mi się niedobrze, a oczy zaczynają piec.

— No i uparcie zostali przy tym, że nie będą spuszczać ze mnie oczu. — Uśmiechnęłam się delikatnie kończąc opowiadać Kasprowi mój pierwszy tydzień szkoły. — Wiesz.. wszędzie ciebie pełno, wszędzie widzę twoją twarz, czuję twój zapach. — Pociągnęłam nosem czując jak gorące łzy spływają po moich policzkach. — Brakuje mi ciebie. Tak cholernie za tobą tęsknie i bardzo cię kocham..

Po tych słowach poczułam jak mroźny wiatr owiewa moje ciało. Lekko się zdziwiłam, ponieważ jeszcze przed chwilą słońce dość mocno grzało, na niebie nie było żadnej chmury a teraz dookoła zrobiło się szaro. Siedziałam wpatrując się w zdjęcie mojego ukochanego na nagrobku.

W mojej głowie pojawił się krótki film przypominający mi o tym cholernym wydarzeniu. Jechaliśmy właśnie do domku letniskowego świętować 8 rocznice naszego związku. Tak, byliśmy ze sobą od jedenastego roku życia. Znaliśmy się jednak praktycznie od urodzenia, nic dziwnego skoro byliśmy sąsiadami.
W samochodzie rozbrzmiewał się dźwięk naszej ulubionej kapeli. Napawaliśmy się swoją obecnością. Bardzo cieszyliśmy się na wspólny weekend. Śpiewając Kasper trzymał mnie za rękę, którą co jakiś czas całował z zewnętrznej strony. Uwielbiałam gdy to robił i gdy patrzył na mnie swoimi oczami przepełnionymi miłością. Po przejechaniu większości drogi mój ukochany mężczyzna poprosił, abym podała mu wodę. Schyliłam się do swojej torby, którą miałam postawioną przy nogach w celu wyciągnięcia z niej butelki. I w tym momencie pijany kierowca wjechał w nas z impetem. Huk. Dźwięk tłuczącego się szkła. Ciemność.

Gdy się ocknęłam leżałam kilka metrów od Kaspra i samochodu. Potrzebowałam cholernie dużo wysiłku by otworzyć oczy i znaleźć go wzrokiem. Bolała mnie każda część ciała. Nawet oddech był dla mnie ogromnym bólem. Leżałam na asfalcie analizując wszystko dookoła mnie. Wszędzie było pełno szkła, wylewających się z samochodu płynów i części auta. I wtedy moje oczy spotkały się z jego. Jego piękna twarz była cała pozdzierana, krew spływała na ulicę. Patrzył prosto w moje oczy, zupełnie jak za każdym razem. Widziałam, że cierpi. Chciałam jak najszybciej podnieść się i iść do niego. Powoli i z wielkim trudem oblizał swoje usta rzucając niemo „kocham Cię" i zamknął moje ukochane oczy. Z moich za to wypłynęły łzy. Wielokrotnie próbowałam podnieść się i biec do niego, czułam jak moje serce rozprysnęło się na miliard kawałków. Wciąż powtarzałam sobie głowie - Walcz kochanie. Błagam otwórz oczy. Nie zostawiaj mnie.

Po dwu miesięcznej śpiączce obudziłam się w szpitalu. Trochę zajęło mi dojście do siebie. Jednak w momencie w którym zaczynałam wszystko sobie przypominać odrazu zaczęłam wypytywać o Kaspra. Wiadomość o jego śmierci na tyle na mnie wpłynęła, że w sekundzie zapragnęłam umrzeć. Umrzeć i być z nim. Nie chciałam jeść, chodzić na rehabilitacje ani z nikim rozmawiać. Noce podczas których byłam sama przepełnione były łzami. Którejś nocy ból w środku był tak nie do zniesienia, że podjęłam się próby samobójczej. Nie myślałam wtedy o moich najbliższych, o ich cierpieniu kiedy umrę. Chciałabym być z Kasprem, tęskniłam za nim niemiłosiernie. Nie udało mi się. Po długich rozmowach z psychiatrą musiałam spróbować wziąć się w garść.

I tak o to siedziałam właśnie na grobie mężczyzny, który towarzyszył mi od najmłodszych lat. Który był moją pierwszą i jedyną miłością. Który miał być ojcem moim dzieci. Z którym za półtora roku mieliśmy powiedzieć sobie „tak" na ślubnym kobiercu. Którego już przy mnie nie było a ja tak bardzo tęskniłam...

Forever in my heart.Место, где живут истории. Откройте их для себя