9.

4.1K 119 6
                                    

— Nie no ja się poddaje, nie zaliczę tego. — Mruknęłam opuszczając głowę na biurko.

— Liliana się nie poddaje pamiętaj. Chodź jeszcze raz to powtórzymy i koniec.

Od kilku godzin siedziałam z Ralphem nad nieszczęsnym hiszpańskim. Przez pierwszy tydzień starałam się sama jakoś to ogarnąć, ale koniec końców byłam zmuszona poprosić go o pomoc. Czasu zostało coraz mniej, a ja naprawdę sama nie dałabym rady. Tego dnia jednak było mi go szkoda. Było piękne, piątkowe popołudnie a on biedny musiał się męczyć z taką ciamajdą jak ja.

— No i mówiłem ci, że dasz radę? Zaliczysz to na bank, ja jestem o ciebie spokojny.— Powiedział Ralph i zabrał się za obiad, który przyniosła nam mama. — Boże ten kurczak jest przepyszny.

— Też bym chciała być taka spokojna. — Zaśmiałam się chowając zeszyty i książki do szuflady w biurku.

— I jak smakuje? — Zapytała mama wchodząc do pokoju.

— Jest przepyszny proszę pani!

— Bardzo się cieszę, w takim razie jak Lila zaliczy hiszpański, to masz dożywotnie zaproszenie na obiad do nas. — Uśmiechnęła się i wyszła.

Oboje pochłonięci obiadem jedliśmy w ciszy. Byłam naprawdę wdzięczna Ralphowi, że zgodził się mi pomóc. Dzięki niemu poczułam, że mogę zaliczyć ten hiszpański. Zaczynałam lubić tą nową Lilianę. Byłam coraz bardziej pewna siebie, nie bałam się prosić o pomoc, nie zamykałam się na ludzi, nie siedziałam sama całymi dniami. Wszystko małymi kroczkami zaczęło się układać. Po zjedzonym obiedzie z pełnymi brzuchami postanowiliśmy trochę poleżeć, żeby jedzenie się ułożyło. Ralph włączył film, jednak po kilkunastu minutach moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe.

Nie wiem ile czasu spałam, ale za oknem zdążyło się ściemnić. Kiedy zaczęłam dochodzić do siebie zrozumiałam, że leżałam przytulona do Ralpha, a on sam obejmował mnie ramieniem. Oddychał miarowo i spokojnie, co oznaczało że sam też usnął. W momencie w którym przecierałam oczy telefon chłopaka zaczął dzwonić.

— Ralph telefon ci dzwoni. — Delikatnie go szturchnęłam.

Mruknął pod nosem i niechętnie sięgnął lewą ręka po swój telefon.

— Halo... — Zaczął bełkotać odbierając telefon. — Jestem u Lilki. No tak. Dobra narazie. — Rozłączył się i spojrzał na wyświetlacz. — No ładnie pospaliśmy, jest już prawie dwudziesta pierwsza.

— Co ty mówisz, przecież była dopiero osiemnasta. — Zaśmialiśmy się oboje jednak żadne z nas nie zmieniło pozycji, dalej leżeliśmy tak samo. Czułam się dziwnie, a z drugiej strony dobrze. Miło było czuć ciepło drugiego człowieka.

— Dzwonił Matt, umówiłem się z nim i Kendall na imprezę.

— Widzę, że bardzo chętny na nią jesteś.

Chłopak zaśmiał się i westchnął. Między nami znów zapadła cisza, delikatnie zaczął gładzić moje ramie. Było to bardzo przyjemne uczucie, jednak nie mogłam tak dłużej leżeć. Niechętnie zebrałam się do siadu i pilotem włączyłam światła ledowe podwieszone pod sufitem. Przeciągnęłam się na łóżku, a chłopak zebrał się do siadu. Godzinę później byłam już sama i leżałam w wannie, relaksując się.

Przez moją głowę zaczęły przebiegać najróżniejsze myśli. Karciłam samą siebie w duchu. Mijał dopiero ósmy miesiąc od śmierci Kaspra, a ja tak bardzo pozwoliłam zbliżyć się innemu chłopakowi do siebie. Zjadały mnie wyrzuty sumienia. Wyobrażałam sobie jak zły i zawiedziony musiał być wtedy Kasper patrząc na to wszystko z góry. Miałam ruszyć z miejsca, nie załamywać się a nie lecieć w ramionach innego. W momencie w którym poczułam, że oczy zaczynają mnie piec wyszłam z wanny i po wysuszeniu ciała ubrałam się w piżamę.

Zeszłam do salonu w którym siedziała mama, owinięta swoim ulubionym kocem, oglądająca film a na stoliku przed nią stała lampka czerwonego wina, które uwielbiała. Bez słowa podeszłam do niej, siadając obok i wcisnęłam się pod jej koc. Kobieta objęła mnie ręką i zaczęła gładzić moje wilgotne włosy.

— Bardzo miły ten Ralph. — Zaczęła nie odrywając wzroku z ekranu.

— To prawda...

— Ale? — Zapytała jakby czytała mi w myślach, w końcu nic dziwnego skoro to moja mama i znała mnie najlepiej ze wszystkich.

— Ale mam wyrzuty sumienia. Kasper niedawno co odszedł a ja... — Zebrałam się do siadu. Mama podniosła pilota, wyłączyła telewizor i odwróciła się w moją stronę.

— Słonko Kasper był przewspaniałym chłopakiem. Wszystkim nam go brakuje. — Kontynuowała zaczesując moje włosy za ucho. — Ale był też bardzo mądry i wyrozumiały. Doskonale wiemy, że zawsze będzie z nami, że czuwa tam z góry. Minęło osiem ciężkich miesięcy, zasługujesz na wszystko co najlepsze Lila i dam sobie rękę uciąć, że Kasper byłby tego samego zdania i będzie bardzo się cieszył widząc cię szczęśliwą. Nie mówię, że już odrazu masz lecieć w ramiona innych chłopaków i szukać miłości na siłę, ale nie zamykaj się też na to uczucie. Nie odpychaj od siebie ludzi. Kaspra nie ma już z nami na tym świecie, ale ty jesteś. Jesteś młoda i całe życie przed tobą.

Wiedziałam doskonale, że miała racje. Jak wszyscy zresztą, którzy starali się mi pomóc. Zaszłam już tak daleko i chciałam iść dalej, nie zatrzymywać się. W końcu jak powiedziała mama, całe życie przede mną. Niestety nie zapowiadało się ono tak jak sobie wymarzyłam z moim ukochanym u boku, ale nie zatrzymało się. Wręcz przeciwnie. Trzeba było ruszyć dalej.

                                    ~~~~~~~~

Następnego dnia zabrałam swoich skacowanych przyjaciół na mały piknik w prywatnym osiedlowym parku. Ledwo żywi leżeli rozwaleni na kocu i wyglądali jakby walczyli o przeżycie. W przerwach na jedzenie i picie opowiadali mi o przebiegu wczorajszej imprezy. Rozmawialiśmy też o szkole, ponieważ po wakacjach mieliśmy wyruszyć już na studia. Myśl o tym trochę mnie przerażała. Jeszcze niespełna cztery miesiące i rozjedziemy się po świecie. Mimo tego, że nie zapowiadało się na to, bo wszyscy deklarowali, że raczej zostaną w LA, to wiadome było ile może się jeszcze wydarzyć.

— I wtedy Larry próbował wrzucić Ralpha do basenu, a ten nieświadomie się przesunął kawałek i Larry wpadł sam. — Kontynuowała Kendall zagryzając arbuza. — A najlepsze jest to, że Matt...

— Liliana? — Usłyszałam za sobą dobrze znany mi głos. Miny moich przyjaciół zrzedły a ja poczułam jak robi mi się niedobrze od stresu.

— Ja..Jackob hej.— Wydukałam wstając i siląc się na lekki uśmiech.

Jacob, starszy brat Kaspra. Mój chłopak był jego młodszą kopią. Dlatego widząc go, moje serce zaczęło się rozpadać. Ostatni raz widziałam go na pogrzebie. Nic się nie zmienił, może poza tym, że jego sylwetka stała się bardziej wysportowana. Jacob był starszy od nas o trzy lata, wysoki brunet o czekoladowych oczach. Jeszcze w dzień pogrzebu wyjechał z Los Angeles. Od tej pory nic nie słyszałam na jego temat, zresztą niedługo potem wyjechali rodzice jego i Kaspra z którymi też straciłam kontakt. A teraz stał przede mną, patrzył na mnie swoimi ciemnymi oczami bez żadnych emocji.

— Miło cię widzieć stary. Co cię tu sprowadza? — Ciszę przerwał Matt wstając i zbijając z nim piątkę, co uczynił też Ralph.

— Przyjechałem na kilka dni, znaleźli się kupcy na dom, a rodzice są na Hawajach więc padło na mnie. — Rzucił nie odciągając ode mnie wzroku, który aż parzył.

— Może się do nas przyłączysz? — Usłyszałam miły ton mojej przyjaciółki.

— Dzięki wielkie, ale spieszę się. Miło było was spotkać. — Uśmiechnął się ukazując przy tym identyczne dołeczki w policzkach, które miał Kasper. — Do zobaczenia Lila.

Stałam jak w transie nie mogąc się poruszyć. Patrzyłam jak odchodził, dopiero w momencie gdy zniknął za ogrodzeniem zorientowałam się, że wstrzymywałam powietrze. Wypuściłam je i przełknęłam ogromną gulę w gardle. Co miało znaczyć - do zobaczenia Lila?

Forever in my heart.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz