Jabłko

3.1K 102 12
                                    

Szybkim krokiem wróciłam do domu i wpisałam w Google ,,anoreksja". Po prostu. Chciałam wiedzieć wszystko. Najpierw weszłam w obrazy. 

Kobiety na zdjęciach nie miały żadnych fałdek, żadnego cellulitu, żadnych rozstępów. Patrząc na te zdjęcia wyobrażałam sobie siebie, stojącą na wadze i widzącą na niej liczbę 35 kilogramów, chyba po raz pierwszy odkąd pamiętam. Komentarze pod zdjęciami brzmiały różnie, większość mówiła ,,Wygląda tak niezdrowo", ,,To jest przerażające i odrzuca", ,,Obrzydliwe", jednak mnie te zdjęcia natychmiast urzekły. Scrollowałam dalej i wszędzie widziałam metody leczenia czy objawy i wyczytałam, że anoreksja najczęściej ma podłoże psychiczne. 

No to w takim razie co zrobić, żeby doprowadzić do tego swoją psychikę?

Czytałam dalej i zobaczyłam bardzo obszerny wpis, w którym wyczytałam między innymi

,,Anoreksja nie zawsze musi zaczynać się od psychiki, skrajne wygłodzenie powstałe przez głodówki czy diety zapewniające mniej niż 800 kalorii dziennie na zapotrzebowanie 2000 kalorii, może zapoczątkować dziwne schorzenie psychiczne, polegające na tym, że osoba wychudzona, zdecydowanie za szczupła patrząc w lustro będzie wciąż twierdziła, że waży za dużo.''

Czyli mogę tak wyglądać po prostu mniej jedząc! To brzmi jak doskonały plan. Zatem czemu nie zacząć od razu?

Wpadłam w manię, w pożądanie tego, co zobaczyłam na zdjęciach i momentalnie stałam się spragnioną wyzwolenia. Wyzwolenia od wyzwisk, od samotności. Od najgorszych, najbrzydszych ciuchów w których i tak wyglądałam beznadziejnie. Od męczenia się przy najprostszych czynnościach. Chciałam wolności, chciałam poczuć się w końcu dobrze, potrzebowałam zaczerpnąć solidny haust pewności siebie i odwagi pośród ludzi. Dlatego też, że wpadłam w swego rodzaju obsesję, uznałam, że zacznę od zaraz, póki mam do tego zapał i chęci. 

Wyrzuciłam paczkę chipsów i dwie puszki Pepsi które stały na moim biurku, posprzątałam pokój, przebrałam się w luźne ciuchy i zeszłam do piwnicy, bo uświadomiłam sobie, że stała tam nieużywana przez nikogo od kilku lat bieżnia, więc miałam ją tak naprawdę tylko dla siebie. Na krzesełku, które stało obok urządzenia położyłam ręcznik i butelkę wody, po czym weszłam na urządzenie i od razu ustawiłam je na szybkość truchtu, potem przyspieszałam do biegu.

Kondycję miałam całkiem dobrą, bo pomimo tego, że nie ćwiczyłam na okragło, ćwiczyłam regularnie, codziennie od ponad 3 lat, więc bieganie bez przerwy na bieżni dwie godziny było czymś, co mogłam wykonać, jednak po takim treningu nie czułam nóg i myślałam, że wyskoczy mi serce. Usiadłam na krzesełku, napiłam się wody, ochlapałam nią twarz, przetarłam ją ręcznikiem i poczułam się dobrze, mimo całego zmęczenia. 

Bolały mnie nogi ale czułam, jak mój mózg się dotlenił, pozbyłam się negatywnych emocji,a do całego ciała napłynęły endorfiny, wymazując zmęczenie. Poszłam wziąć zimny prysznic i po wyjściu spod niego czułam się z siebie dumna, bo mimo, że był to pierwszy trening tak szybko się do tego zabrałam i wiedziałam, że będę w stanie robić takie, a nawet dłuższe sesje codziennie. W końcu dzięki temu spalę mnóstwo kalorii.

Pojawił się pierwszy problem, zaczęło mi burczeć w brzuchu.

Przecież spaliłam jakieś 1200 kalorii, więc nawet nie spaliłam wszystkiego co dziś zjadłam, a powinnam być na kalorycznym bilansie ujemnym. Nic już nie zjem, chyba, że jakiś niskokaloryczny owoc.

Przyszedł późny wieczór, robiło mi się niedobrze i słabo z głodu. Poszłam do kuchni i stanęłam przy blacie, na którym leżało jabłko i stał jakiś sok owocowy. Jabłko to kolejne kalorie, sok to kolejna porcja zbędnego cukru.

Dam radę, wytrzymam do poranka. Mimo, że byłam zmęczona, to po położeniu się spać długo nie byłam w stanie zasnąć. Chyba jeszcze się nie przyzwyczaiłam do tego głodu, ciągłego burczenia w brzuchu, w końcu to dopiero pierwszy dzień mojej diety, ale dyskomfort związany z głodem zniweluje się szybciej niż myślę.

Wstałam rano i mimo, że się wyspałam tak dobrze, jak nie spałam chyba od kilku miesięcy, ciężko było mi się podnieść z łóżka. Chyba byłam osłabiona przez dietę. Nie chciałam zemdleć w szkole, więc uznałam, że muszę zjeść cokolwiek. Stanęłam przed tym samym blatem co poprzedniego wieczora, leżał tam banan, naleśniki i to samo jabłko. Otworzyłam przeglądarkę w telefonie i wpisałam ,,orientacyjna kaloryczność naleśnika". 

319 kalorii. 

Jakim cudem to przechodziło mi przez gardło, jeszcze najczęściej po jakieś trzy sztuki i z syropem klonowym? Banan też ma mnóstwo cukrów i kalorii, więc najlepsze będzie jabłko. Szybko je złapałam i chciałam wyjść, aby zjeść je już w drodze do szkoły i dzięki zyskaniu zapasu czasu pójść do szkoły na piechotę, jednak gdy ubierałam buty, po schodach zeszła moja mama. 

-Cześć skarbie, już zjadłaś śniadanie? 

Chciałam odpowiedzieć, że dopiero zjem, ale wiedziałam, że mama nie pozwoliłaby mi zjeść w drodze i to jeszcze zjeść tylko niskokaloryczny owoc, więc szybko ugryzłam się w język.

-Tak, zjadłam.

-A co to za jabłko?

-Wzięłam na drugie śniadanie.

-Chyba ci dawałam kanapki i batona, nie spakowałaś już do plecaka? 

Czułam, że zaczynam plątać się we własnych kłamstwach.

-Dawałaś, ale dzisiaj jestem wyjątkowo głodna.

-Ach, w porządku. W takim razie miłego dnia w szkole! 

-Dzięki mamo, kocham Cię!

Wyszłam z domu zatrzaskując za sobą drzwi. Szłam trasą tą, co zwykle, widziałam jak na przystanku czeka wcześniejszy autobus. 

Jak zawsze z rana byłam bardzo zaspana, więc mocno kusiło mnie wejście do klimatyzowanego autobusu z siedzeniami wyłożonymi zimną skórą, która przyjemnie chłodzi uda, ale na spacerze, który zrobię w drodze do szkoły na piechotę spalę jakieś 200 kalorii, a każda, którą spalę się liczy. 

Poszłam na piechotę gryząc po trochu i ociężale żując jabłko, które wzięłam z domu. Czułam się źle je jedząc, miałam wrażenie, że doda mi nie tylko kalorii, ale od razu kilkunastu kilogramów, jednak wyobraziłam sobie siebie słabnącą na lekcji wychowania fizycznego, następnie pielęgniarkę, która bierze mnie na badanie i diagnozuje osłabienie głodówką, czy zbyt małą ilością dostarczanych kalorii, później mamę, która wciska we mnie conajmniej 1000 kalorii na dzień. 

Zatem nie masz wyboru, zjesz to pieprzone jabłko. 


By The Weight To Your HeartWhere stories live. Discover now