Nawet latami

1.6K 49 5
                                    

-Mam jeszcze jedną wiadomość. Opracowałem już mniej więcej plan na Twoje leczenie.

-Słucham, mów wszystko.

-Najpierw pomogę Ci z powrotem odzyskać dobre myślenie o jedzeniu. Usuniemy Twój jadłowstręt, tak, abyś znowu jadła tyle ile powinnaś i nie miała po tym wyrzutów sumienia. Potem będziesz musiała przybrać na wadze. Nie każę Ci dorównywać wadze sprzed odchudzania, ale musisz mieć chociaż BMI w normie. Spróbuję zaszczepić w Tobie trochę dystansu do siebie i odporności na opinię innych, następnie pokażę Ci jak możesz zdrowo ćwiczyć, aby trochę, podkreślam trochę schudnąć jeśli kiedyś byś chciała i żeby wyrobić trochę mięśni oraz pozostać w kondycji. W końcu jeśli wszystko się uda, będziesz musiała tylko zachować w sobie te nawyki i nigdy ich nie zmieniać.

Zamyśliłam się i nie wiedziałam co odpowiedzieć chłopakowi. Wiedziałam, że każdy z tych kroków będzie cholernie trudny. Wiedziałam, że będę się czuła ociężale gdy nie pobiegam dziennie przez cztery godziny. Wiedziałam, że jedzenie większej ilości jedzenia niż jem teraz będzie męczyło mnie i moje sumienie, będzie mnie bardzo kusiło wywołanie wymiotów czy zatajanie tego, że nie zjadam porcji, jakie przygotowuje mi Nathaniel. Ale wiedziałam też, że ma całkowitą rację. To brzmiało bardzo rozsądnie i gdy widziałam to w swojej wyobraźni widziałam też siebie, wyglądającą zdrowo.

-Hej, Caroline, jesteś tam?

-Tak, jestem. Tylko, po prostu się zamyśliłam...

-Nie chcesz mi zaufać? 

-Nie, nie o to chodzi.

A no właśnie, nie chodzi tu o to, że nie chcę mu zaufać bo ufam mu. I sama nie wiem dlaczego, bo nie powinnam.

-Po prostu boję się, że nie dam rady.

-Przecież nikt nie grozi Ci śmiercią jeśli Ci się nie uda. A może to jest jedyny sposób na powrót do normalności? Skończą się omdlenia, osłabienie, a może nawet pogodzisz się z przyjaciółmi.

-W to bym nie wierzyła - powiedziałam z kpiną - mój wygląd nie ma tu nic na rzeczy, tu chodzi o to, że oszukiwałam ich. I to bardzo.

-Ale co masz do stracenia? Spróbuj, wyzdrowiejesz - będzie świetnie. Nie uda się - zasięgniesz profesjonalnej pomocy. 

-Nie chcę zmarnować Twojego życia. Ile czasu będziesz przygotowywał mi te wszystkie zasady i rady?

-Nic nie będę przygotowywał. Będę spędzał z Tobą czas, a metody rozwiązania problemu nasuną się same.

Chwila, on chce być przy mnie przy tym całym procesie? Przecież to może się nie udać, a trwać kilka miesięcy, nawet lat. I to, że mu w ogóle ufam i z nim rozmawiam to już dużo, ale nie wiem czy jestem już gotowa na codzień go widzieć i z nim rozmawiać.

To komu zaufasz jak nie jemu? Z kim będziesz rozmawiać w kryzysowych stanach? Masz do kogo się odezwać? A no właśnie, wykorzystaj to, że chociaż jedna osoba nie ma Cię głęboko gdzieś.

-Jasne, ale wiesz, że to może trwać miesiącami? 

-Nawet latami, wiem o tym doskonale.

-I na pewno jesteś gotowy spędzać ze mną tyle czasu?

-Mimo tego, że nigdy nie będę tyle czasu czuł się idiotą, bo wiem, co narobiłem w przyszłości, to jestem tak gotowy jak nigdy.

-Dobra, umowa stoi.

-W takim razie przyjdź jutro o 9:00 do kawiarni w której dziś byliśmy. 

-Ale po co? I, przecież... Ja mam wtedy lekcje. 

-Od jednodniowych wagarów nikt jeszcze nie umarł, po prostu przyjdź.

I chłopak się rozłączył.

Położyłam się na łóżku wpatrując w sufit. Może próbuje mnie przekierować na złą stronę? Póki co wagary, a zaraz będzie mi proponował alkohol czy narkotyki. 

Nie, przesadzam. Przecież chce mi pomóc, ma wobec mnie dobre zamiary.

Pójdę, może zaplanował coś ciekawego. I na pewno będzie to ciekawsze niż szkoła, a do tego poruszanie całej sprawy z Christianem. Nie chciałam o tym póki co myśleć, wolałam obecnie skupić się na leczeniu.

Stres na pewno w tym nie pomoże.

Było już późno, więc zeszłam na dół porozmawiać jeszcze z mamą.

-Hej, przepraszam, że tak wpadłam do domu i nawet się nie przywitałam, ale po prostu coś mnie trochę rozdrażniło.

-Chcesz o tym porozmawiać?

-Nie, nie ma potrzeby. To była drobnostka, wszystko już jest dobrze.

-A jak było w szkole?

Jak dawno mnie o to nie pytała, jak mi tego brakowało. Tylko jeszcze parę dni temu cieszyłabym się, że po raz pierwszy odkąd chodzę do liceum mogę szczerze powiedzieć, że naprawdę jest okej, bo skończyło się wyzywanie mnie i poczułam się w końcu dobrze w swoim ciele. Jednak znowu, akurat gdy mnie o to zapytała miałam beznadziejny dzień.

-W porządku, ale jestem już zmęczona, chyba pójdę się położyć.

-Jasne. Dobranoc skarbie!

-Dobranoc.

I weszłam z powrotem na górę, wykąpałam się, przebrałam w piżamę i usiadłam na brzegu łóżka. Na zewnątrz było już zupełnie ciemno, na parapecie zauważyłam słuchawki i MP3, których zawsze używałam wieczorami do wypłakiwania się. Zamknęłam oczy, zobaczyłam sytuację z przerwy, od wejścia Christiana do szkoły po moment, w którym musnął moje czoło swoimi wargami.

Nie robiłam tego już trzy tygodnie, odkąd schudłam tego nie robiłam. Nie chcę do tego wracać.

Podeszłam do okna i wzięłam urządzenia do ręki. Włączyłam na chwilę MP3. Wydostały się z niej smutne piosenki, które doskonale przypomniały mi, jak leżałam w łóżku, dwa razy większa, dusząc się własnymi łzami. Jaki sen był błogi dla tych zapuchniętych powiek. Później pomyślałam o Christianie i Jane, o wszystkim co z nimi przeżyłam przez te dwa lata. Moje uszy zaczęły chłonąć melancholijne piosenki jak szalone, a oczy zaczynały się szklić.

Jednak potem pomyślałam o Nathanielu. O tym, że mógłby teraz grać w gry komputerowe, a tymczasem wymyślił mi cały plan terapii, jak od najlepszego dietetyka, nie żądając ode mnie żadnych pieniędzy, a nawet do tego dopłacając. 

Dopłacając swoim czasem.

Może chciał mnie porządnie przeprosić za wszystko co zrobił?

Tą muzykę i urządzenia wiążę już z pierwszym zaburzeniem odżywiania, które zniszczyło mi życie. Nie pozwolę zamknąć tam wspomnień z drugiej choroby, która wywraca moje życie do góry nogami. 

Zdarłam słuchawki z głowy, wzięłam MP3 i odłożyłam je tam, skąd je wzięłam. Po cichu, tak, aby nie obudzić mamy weszłam na strych i przeszłam kilka kroków, aż zobaczyłam pudełko podpisane

Majsterkowanie

Wyciągnęłam z niego kombinerki, bo akurat leżały na wierzchu, przymknęłam pudełko, zeszłam ze strychu i poszłam do pokoju. Zamknęłam drzwi, aby stłumić hałas, podeszłam pod okno i uderzyłam z całej siły kombinerkami w urządzenie grające i słuchawki. Powtórzyłam uderzenie kilka razy i gdy miałam wrażenie, że roztrzaskałam je w drobny mak, zsunęłam okruchy z parapetu, bo dokładnie pod nim stały kosze na śmieci. 

Zmieszana, bo odczuwająca pewnego rodzaju pustkę, ale jednocześnie dumę, szczęście i niezależność poszłam spać. 

W końcu, tak jak przez ostatnie trzy tygodnie, wysypiając się i nie dławiąc z płaczu.

Z rana obudziłam się wypoczęta, jednak wyrwana ze snu odgłosem śmieciarek wywożących zawartość naszych śmietników.

Ten etap jest już zakończony, nieodwaracalnie.

By The Weight To Your HeartWhere stories live. Discover now