Rodział 6. "Bo sobie nie radził."

306 33 32
                                    

Stracił nad sobą panowanie, chwiejąc się. Zwolnił ucisk, w przerażeniu się cofając. Jego ręce drżały, a delikatne palce dopadł nieprzyjemny skurcz, nie pozwalając im na najmniejszy nawet ruch. Jego nogi plątały się, nie potrafiąc utrzymać ciężaru jego i tak mizernego ciała. Śnieżnobiałą koszulę moczył pot, choć samemu Baekhyunowi było nieubłagalnie zimno. Ściany sypialni zaczęły wirować, nie pozwalając mu na dojrzenie choć zarysu pokoju. Żołądek podszedł mu do gardła, w tej chwili naprawdę potrzebował zwymiotować. Panika dopadła jego umysł, wyrzucając z niego wszelkie logiczne myśli. Wzrok zaczął szwankować, a ciemne, niemal czarne plamki przysłaniały mu widzenie.

Nie wiedział, co się z nim dzieję. Nie był świadomy swojej sytuacji. Ale powoli wszystko do niego dotarło.

Nie widział innego wyjścia.

- Cii. - Zanucił, na paluszkach podchodząc do bladoniebieskiej kołyski. - Już nie płacz, skarbie, cii.

Chanmin cierpiał. On cierpiał. Obaj cierpieli.

Naprawdę nie widział innego wyjścia.

Jego dłonie samoistnie zacisnęły się na szyi maluszka.

Zgiął się w pół, wyjąc w rozpaczy. Przeklinał samego siebie, ciągnąc się za przydługie włosy na karku. Krzyczał z całej siły, nie szczędząc gardła i spływających po zasiniałych policzkach łez. Pełen strachu i bólu głos rozbrzmiewał w domu, wzywając pomocy. Jednak nikt go nie słyszał, nikogo nie było, nikt nie mógł mu pomóc.

Nikt, choć bardzo tego potrzebował. Nikt, choć tak bardzo tego pragnął. Nikt, choć bez tego, wiedział o tym, nie przeżyją.

Nie przeżyją.

Bo sobie nie radził. Już od dawna sobie nie radził, kurwa. Już od dawna nie myślał racjonalnie. Teraz nie myślał racjonalnie, był przytłumiony nagłym, silnym bólem. Złapał się za skroń, nadal głośno, histerycznie krzycząc. Wariował, przez sekundy nie widząc dosłownie nic.

Nic, choć tak naprawdę widział śmierć własnego, jedynego dziecka. Nic, choć tak naprawdę widział śmierć. Widział śmierć najukochańszej z istot, cudownego malca, którego tak naprawdę nie potrafił zacząć kochać. Widział śmierć chłopca, widział to. I nie mógł mu pomóc.

Nie mógł mu pomóc. Nie mógł mu pomóc. Nie mógł mu pomóc!

Cholera, chciał mu pomóc. Chciał mu pomóc, kurwa, chciał! Jego maleńki synek musiał żyć, jego istnienie znaczyło tak wiele. Znaczyło o wiele więcej niż jego życie, wiedział o tym.

Chanmin musiał żyć.

Musiał.

Otworzył spuchnięte od nieustannego szlochu oczy. Próbował złapać oddech i uspokoić rwące jego pierś serce. Zapatrzył się w dal, mamrocząc nic nieznaczące sylaby.

Chanmin musiał żyć, musiał. Baekyun musiał coś zrobić, musiał.

Jednak nie mógł.

Nie mógł.

Chciał sprawdzić stan synka, lecz nie mógł. Po prostu nie potrafił, wszystkie jego członki jakby na nowo zostały sparaliżowane. Nieznane nigdy dotąd emocje zawładnęły całym jego ciałem, odbierając nad nim kontrolę. Przeraźliwie znajomy głos nawoływał do niego z głębi jego samego, nie rozumiał go jednak. Bo co on przed sekundami robił? Co on, do cholery, robił?! Jak on po tym wszystkich chciał pomóc maluchowi? Przecież tylko by go skrzywdził.

Tylko by go skrzywdził. Ponownie by go skrzywdził.

Upadł na twardą podłogę, przyjmując bezpieczną pozycję embrionalną. Jednym z mokrych od łez, sinych policzków otarł się o przyjemną strukturę dywanu. Nie zwrócił jednak na to uwagi, nie był w stanie nic odczuć. Szlochał, wpatrując się w siatkę zabezpieczającą kołyskę. Nie patrzył na synka, tylko na niej skoncentrował swój wzrok. Tylko na niej.

Bo się bał.

Bał się. Od dłuższego już czasu bał się macierzyństwa. Od tylu długich miesięcy niemo prosił o pomoc, mówiąc, że sobie w ogóle nie radzi. Od tak długiego czasu nie kontrolował emocji i uczuć, nie ukrywał tego. Dlaczego nikt nie zwrócił na to uwagi? Dlaczego nikt nie odpowiedział na jego ciche prośby o pomoc? Dlaczego nikt nic nie zauważył?

Dlaczego sam siebie nie potrafił powstrzymać? Dlaczego zrobił coś tak nieludzko złego? Dlaczego skrzywdził kogoś, kogo rozpieścić miał miłością?

Przecież nigdy nie chciał zrobić maluchowi krzywdy. Nigdy, bo zawsze chciał otaczać go opieką, bezpieczeństwem i miłością  Więc dlaczego teraz to robił? Dlaczego trzymał silne dłonie na bezbronnej istocie, chcąc zrobić coś niewyobrażalnie złego? Dlaczego nie potrafił zagwarantować dziecku bezpieczeństwa? Dlaczego nie potrafił się o niego zatroszczyć? Dlaczego nie potrafił go kochać? Dlaczego?! No dlaczego, kurwa?!

Dlaczego nie potrafił kochać własnego dziecka? No dlaczego?! Co było z nim nie tak, co się z nim działo?!

Był chory. Był popieprzony. Był, kurwa, złym człowiekiem. Zawiódł jako istota boża. Zawiódł jako matka. Po prostu zawiódł.

I nie potrafił sobie z tym poradzić.

Nie widział już wyjścia.

Nie potrafił uratować syna, musiał umrzeć razem z nim.


















A/N

Moje Zbereźniki!

Nowym czytelnikom nisko się kłaniam, starych całuję w czółko. Wszystkim zaś przypominam, że powinniście mi zaufać.

Standardowo wręcz pytam o pierwsze wrażenia i zachęcam do interakcji ze mną.

Kocham Was, pamiętajcie.

sic_cus

On Ponad Wszystko | ChanBaekWhere stories live. Discover now