7.Światło ma wiele pojęć

457 38 27
                                    

Ania

Jak piękne jest wstawanie o świcie dnia wraz z pierwszymi oznakami słońca.

Zakwitać w blasku słońca jak słonecznik nim się napawający.

Wchłaniać w swoją skórę rześkie poranne powietrze.

Nawet z przymkniętymi powieki widzieć piękno za oknem. Wdychać delikatne zapachy gdzieś z dala zasięgu wzroku.

Słuchać delikatnego śpiewu ptaków wygrywających na dziobach melodię, które się naszym filozofom nawet nie śniły.

Napawać się dźwiękiem szumu fal odbijających się od wybrzeża i ciepłego piasku na plaży.

Toczyć rozmowę z roślinami i liśćmi ciągnącymi się na drzewach.

No właśnie, chciałabym zaznać tej rozkoszy w tym miejscu, bo ten poranek zdecydowanie do takich nie zależał.

- Anka! Wstawaj! - poczułam na mojej twarzy gruby materiał jakiegoś swetra, a po chwili moje ciało zostało wprawione we wstrząs.

- No co? - wydusiłam podnosząc się na przedramionach.

- Zegarek! - odpowiedziała szybko Diana przeciągając szarobłękitny t-shirt przez szyje.

Spojrzałam na przedmiot i tak szybko jak leżałam, poderwałam się z łóżka. Złapałam za walizkę i chwyciłam prędko pierwsze lepsze ubrania, które wpadły mi w dłonie. I tak oto w łazience wylądowałam w beżowym swetrze i najzwyklejszych czarnych jeansach.

Dzisiejszy poranek nie był ani odpoczynkiem spokoju przed palącą wycieczką do muzeum energii, ani pięknym wstawaniem z pierwszymi promieniami słońca. Dzisiejszy ranek był niczym jeden z level'i gry w Jumanji.

Jedyne co zdążyłam zrobić to umyć szybko zęby i zaczesać włosy w niesfornego koka.

Dopadłam do Diany i Jane, szybko ale dyskretnie zbiegając po wysokich i niesamowicie długich schodach, wprost do jadalni.

Zanim zdążyłam się postawić, szatynka złapała mnie za dłoń i pociągnęła na miejsce, w którym siedziałam jeszcze wczoraj.

- No widzę że troszkę sobie pospałyście... - mruknął do mnie Gilbert, podczas gdy ja z całych sił starałam się unormować bicie serca i podbuzowaną adrenaliną krew w moich żyłach kumulującą się gdzieś przy nadgarstkach.

- Yhym... - wymamrotałam w odpowiedzi, opierając podbródek o dłoń, próbując nie zasnąć i w końcu opuścić krainę snów.

- Chcesz? - spytała Ruby, która najwyraźniej przyszła wraz z Josie i Tillie, o wiele wcześniej niż my, podając mi na talerz porcje sałatki.

- Dziękuję, Ruby. - wysłałam jej promienny uśmiech.

Złapałam za widelec i zaczęłam dłubać w jedzeniu ze szczypiorkiem.

Nagle poczułam na sobie czyjś dziwny wzrok przez co nie mogłam nie podnieść wzroku w tamtym kierunku.

- Cześć... Mogę? - spytał z nieśmiałym uśmiechem Evan, wskazując wolne miejsce obok Josie.

- Uhm... Jasne. - wydukała Józia delikatnie się przesuwając.

Już więcej nie obserwowałam, ponieważ ostatnim co zauważyłam, był rumieniec powoli i subtelnie wpływający na twarzyczkę z pozoru zimnej jak lód, Josie Pye.

Spuściłam wzrok z powrotem na moją porcję i zaczęłam chłonąć jedzenie tak by chociaż trochę zaspokoić mój głód.

Nie przejmowałam się zbytnio odzywkami Blythe'a, chichotami Cole'a i innymi tak bezsensownymi rzeczami.

Błagam, daj się kochać | Anne with an E [𝐖𝐎𝐋𝐍𝐎 𝐏𝐈𝐒𝐀𝐍𝐄]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz