10. Rozmowy w łazience, złota talia, i... remis?

418 27 65
                                    


— Chodzi o Evana. — zakomunikowała, przywracając mnie na płótna świadomości.

— A... Aha? I o co chodzi? — zapytałam spokojnie, opierając się biodrami o kran za mną.

— Nie udawaj głupiej. Chcę po prostu jakąś radę. Zawsze tak paplasz o tym swoim tragicznym romansie, więc chyba mogłabyś pomóc mi z takim, który ma szansę się udać! — wyjaśniła szybko.

— No więc... Ja... — próbowałam znaleźć odpowiednie słowa, tak by uniknąć wybuchu złości swojej towarzyszki.

— Na litość boską, Aniu! Zlituj się, bo za momencik coś ci zrobię! — pisnęła, zaczynając krążyć od jednego końca do drugiego.

— Słuchaj, mam pomysł. — zaczęłam, starając się ostrożnie dobierać każde moje słowo. — Pójdź po Ruby. Ona na pewno ma w tym doświadczenie...

— No i w tym problem! Ja potrzebuję kogoś niedoświadczonego! — warknęła zaciskając swoje dłonie w pięści.

— Po co? — zaśmiałam się cicho. Naprawdę rzadko widywałam Józię w takim stanie. Zawsze mimo wszystko wydawała się jakkolwiek opanowana, jednak ten moment musiał nastać. Jak mówią : Lepiej późno, niż później.

A musiałam przyznać, że jak okropnie by to nie było, którąś cząstkę bawiła słodka desperacja Józi. I teraz już nie miała wyjścia - musiała przyznać, że momentami naprawdę mnie lubi, chociaż udaje, że wcale tak nie jest.

— A po co wróble świergotają? Po to, że za momencik wyleję świeżutką puszkę zielonej farby na twoje włosy! — zagroziła śmiertelnie poważnym tonem. Nie musiałam nawet się wysilać by wyczuć tę drwinę. Od kiedy w pierwszej klasie pofarbowałam sobie głupio włosy na kolor czarny... a przynajmniej chciałam na czarny. No cóż... Znowu jakieś dzieci, którym niesamowicie nudziło się w życiu podmieniły farby, tak, że w opakowaniu od domniemanie czarnej farby znajdowała się... jaskrawo zielona. I mimo, że momentami naprawdę chciałabym znów pofarbować moje okropne włosy, to dalej pamiętam jak bardzo dostałam po łapach, od Diany za -jak to ona ujęła- ''bolesną próbę okrutnego zniszczenia tak rudego arcydzieła''.

Nie rozumiem jak można w ogóle kochać rude włosy! Ja jestem mega-ruda! Nie wiem już sama czy bardziej nienawidzę moich włosów, wzrostu krasnala ogrodowego, czy tej okropnej skóry, która jak na złość musiała mieć miliony szkaradnie brązowych piegów.

Piegi. W ogóle jak brzydkie to słowo?! To niedorzeczne! Chociaż jego nazwa idealnie pasuje do tego jak wygląda. Okropne. Dla mojej twarzy słowo ''piegi'' pasuje idealnie. Jednak do twarzy takich jak ta Ruby Gillis idealnie pasowałoby ''szczerozłote kawałki słońca''.

— Hej! — z chwilowego zamyślenia wyrwała mnie blada zaróżowiała ręka z plasterkiem z Kubusia Puchatka, machająca pewnie przed moimi oczyma. — Słuchasz mnie w ogóle?

— Tak! Nie... Chyba? Przepraszam, zamyśliłam się. — przyznałam wbijając wzrok w moje buty.

— Powiedz mi coś czego nie będę się spodziewać. — prychnęła przewracając swoimi oczyma.

I przyrzekam - chciałam jej w tym momencie pomóc, jednak mój los nigdy w takich momentach nie chce mnie słuchać.

— Ehm... Dziewczyny? — odezwała się cicho Ruby, u której jak zwykle tkwił uroczy uśmiech, jakby sama nie zdawała sobie sprawy co dokładnie przerwała. — Nie chcę przeszkadzać, ale mamy za chwilę iść na wystawę... — oznajmiła uprzejmie, delikatnie się uśmiechając.

Błagam, daj się kochać | Anne with an E [𝐖𝐎𝐋𝐍𝐎 𝐏𝐈𝐒𝐀𝐍𝐄]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz