Promienna stokrotka z ciebie

2.6K 160 208
                                    

𝐧𝐢𝐞𝐰𝐢𝐧𝐧𝐨ść 𝐤𝐰𝐢𝐭𝐧𝐢𝐞
𝐬𝐭𝐨𝐤𝐫𝐨𝐭𝐤𝐚 𝐬𝐢ę 𝐫𝐮𝐦𝐢𝐞𝐧𝐢
𝐣𝐚𝐤 𝐬ł𝐨ń𝐜𝐞 𝐰 𝐝𝐳𝐢𝐞ń

❁❁❁

Godzina dziesiąta wybiła na ogromnym zegarze przy dworcu kolejowym, z którego wybiegali pośpiesznie spóźnieni ludzie. Matki z dziećmi, pracownicy wielkich korporacji, dzieciaki pędzące do szkoły, a wśród nich niespełniony akwarelista w ćwiekowej, skórzanej kurtce. Gnał przez tłumy ludzi z zabezpieczonym pod pachą płótnem. W prawej dłoni dzierżył zimny, plastikowy kubek ze swoim imieniem, starając się nie wylać ani kropli pysznego nektaru bogów. Spojrzał przelotnie na połyskujący na nadgarstku zegarek, spostrzegając, iż dzieli go jedynie pięć minut od spóźnienia na tak długo wyczekiwane spotkanie.

Przyspieszył kroku, przebiegając przez uliczne pasy i skręcił w lewo, gdzie za przystankiem autobusowym już dumnie piętrzył się ogromny budynek. Musiał zdążyć przed czasem. Była to jego jedyna szansa na zaistnienie w świecie malarstwa, a artysta nie dostawał ich zbyt wiele w swoim życiu.

Przemierzał ulice z "Angels With Dirty Faces" od Shazm 69 w uszach, nie bacząc na nic, co znajdowało się wokół niego. Jego szybki trucht przypominał bieg, który zakończył się wraz z przyhamowaniem stopami dopiero, gdy przed sobą ujrzał iście niecodzienny widok.

Młody mężczyzna w sandałach i luźnych spodniach w kolorze kawy z mlekiem, białej koszuli i brązowej kurtce z frędzlami, leżał na znak krzyża, niczym Jezus, na kostce brukowej. Na stopach widniały ciemne sandały, a na nosie spoczywały okulary przeciwsłoneczne. Być może przejąłby się tym widokiem, jako że mógł to być ktoś potrzebujący pomocy. Temperatura, jak na początek września była bardzo bliska tej letniej i mężczyzna mógł zwyczajnie zasłabnąć, w dodatku ta kurtka na pewno trzymała ciepło. Jednak zauważył, jak ten swobodnie przesuwał okularami po skrzydełkach nosa ręką, dlatego też postanowił go wyminąć.

Podszedł bliżej, jednak jego plany pokrzyżowały dwie starsze kobiety, które stały przy nogach obłąkańca, bo na takiego wyglądał mu obcy facet, i cicho szeptały między sobą komentarze dotyczące tak dziwnego zachowania. W końcu nikt normalny raczej nie położyłby się na ruchliwym chodniku w samym centrum miasta. Po drugiej stronie znajdował się przystanek autobusowy, także niechętnie zbliżył się do mężczyzny i zgrabnie przeskoczył nad nim, nie widząc innego rozwiązania.

Jego stopy dotknęły z powrotem podłoża i wysunęły się do przodu w kolejnych krokach, gdy nagły ucisk na prawej kostce zatrzymał go w miejscu, a co więcej pociągnął w dół. Zaskoczony chłopak upuścił obraz i poleciał do przodu, upadając na ręce. Wytrzeszczył swoje brązowe oczy w szoku, po czym usłyszał niezadowolone prychnięcie. Obejrzał się za siebie, gdzie leżał obcy mężczyzna w białej koszuli. Pobrudzonej od ice-americano koszuli.

Zamrugał, analizując to co się wydarzyło. Jakiś świr leżący na ulicy w modnych okularach, złapał go za nogę i powalił na chodnik, wylewając na siebie niesioną przez niego kawę. Oczywiście podczas upadku wypuścił z dłoni kubek, wcześniej zamachując się nim do tyłu. Wyciągnął słuchawki z uszu, otrząsnął się z chwilowego szoku i ręką przysunął do siebie upuszczony obraz.

– Kurwa mać! Mój obraz! – wykrzyczał, klękając przy przedziurawionym płótnie.

Statek przepływający przez morze olejne został przebity na wylot wystającym z chodnika prętem. Nawet nie chciał wyobrażać sobie sceny, jak to nie jego dzieło, a on sam nabijał się na pal, kończąc tym samym z niewyleczalną raną w szpitalu. Zacisnął z całej siły pięści, czując jak wszechogarniająca go wściekłość telepie nim niczym galaretką.

– Spokojnie. Kumulujesz w sobie negatywne emocje, zamiast pozwolić im się wyzwolić – dotychczas milczący mężczyzna uniósł wysoko nad głową ręce, tworząc z nich okrąg.

Okrąg wyzwolenia i spokoju.

– Och, chętnie je wyzwolę!

Podniósł się z kolan, zaciskając ze złości zęby. Jego wielogodzinna praca, przepustka do świata wielkich malarzy została dosłownie przebita na wylot!

– Ależ z ciebie promienna stokrotka! – zaświergotał, wyraźnie zachwycając się nieskazitelną cerą chłopaka. – Nie możesz pozwolić negatywnym emocjom na przejęcie nad tobą kontroli! Lepiej zadaj sobie pytanie; czy to ja zniszczyłem ten obraz? Czy być może to Bóg tak zadecydował, zsyłając na Nasz Dom okrutną grawitację? – zawzięcie gestykulował.

– O czym ty pierdolisz? To ty mnie pociągnąłeś za kostkę!

– Przewidziało ci się – wzruszył ramionami.

Tak samo jak chłopak w skórzanej kurtce, podniósł się na równe nogi, przewyższając go minimalnie. Poprawił pasek od spodni i zacmokał niezadowolony na widok przebarwionego kawą materiału koszuli.

– Chyba będziesz musiał zapłacić za pralnię, stokrotko – uśmiechnął się delikatnie, ciągnąc za kraniec materiału.

– Popierdoliło cię? To przez ciebie upadłem! I jeszcze powinieneś zapłacić mi za kawę! – wycelował gniewnie palec w obity kubek po kawie, której nawet nie zdążył spróbować.

– To americano? Dawno jej nie piłem – mówił pod nosem, spoglądając na pusty kubek po kawie tuż przy jego nogach, jakby wcale nie słyszał słów niższego.

A malarz był coraz bliższy wybuchowi złości i żadne teksty o "spokoju" i "wyzwoleniu emocji" nie mogły tego zmienić. Choć gdyby złapał tego dziwaka za te rozciągnięte szmaty i solidnie przetrzepał mu skórę, to być może wyzwoliłby z siebie wszystkie negatywne emocje.

– Zwyczajnie w to nie wierzę! – krzyknął ponownie, łapiąc się za lekko zakręcone końcówki fioletowych włosów.

Dwie plotkujące ze sobą babcie szybko ulotniły się z miejsca zdarzenia, dostrzegając istne wkurwienie i chęć mordu na twarzy niższego chłopaka.

– Jak się nazywasz? – zagaił nieznajomy, podnosząc kubek z chodnika, który po chwili znalazł się w śmietniku.

– Han a co cię to kurwa obchodzi Jisung – warknął, oglądając zniszczoną pracę.

– Lee dziecię kwiatu Minho, miło mi – odparł, podchodząc bliżej Jisunga.

Mimo że emanowała od niego zła aura, która pewnie byłaby w stanie zacisnąć swoje czarne dłonie na szyi Minho i zaciskać palce tak długo, aż cała jego twarz przybrałaby barwy jisungowych włosów, to chciał ocenić jego umiejętności artystyczne.

I cholera by to, chłopak miał ogromny talent. Każde pociągnięcie pędzlem było starannie wykonane, co zaimponowało mu, jako że sam lubił sztukę i doceniał trudy włożone w każde dzieło cudzych rąk.

– Spierdalaj – ostatni raz wyrzucił z siebie przekleństwo.

Obrzucił jeszcze postać Minho nienawistnym spojrzeniem i szybkim krokiem ruszył w kierunku pierwotnego celu swojej podróży, ściskając z całej siły w dłoniach pracę, nad którą wylał tyle potu i łez niezadowolenia.

Lee Hipis || minsungOnde histórias criam vida. Descubra agora