Dodatek 1

1.8K 151 17
                                    

No witam, mam nadzieję, że się nie stęskniliście za bardzo. :) Oto pierwszy dodatek dla was, do końca zastanawiałam się czy umieszczać tu smuta, ale koniec końców zrezygnowałam. ALE może uda się w jednym w następnych dodatków. 

Miłego tygodnia! ♥

P.S. Opublikowałam drugą część The Box; to tekst w pewien sposób bardzo dla mnie ważny, więc będę więcej niż wdzięczna jeżeli zapoznacie się z całością. :)

___________________

Gianna i Matteo mieli prawie sześć miesięcy, gdy w końcu nadszedł moment, w którym ich rodzice musieli rozstać się z nimi na dłuższą chwilę. Czy Louis chciał lub nie, zbliżała się jego pierwsza gorączka po porodzie i musieli na ten czas znaleźć dla swoich brzdąców opiekę. Bynajmniej nie byle jaką, bo Louis dalej miał opory przy zostawianiu ich chociażby samych podczas poobiedniej drzemki, aby samemu w spokoju zjeść cokolwiek ciepłego i niebędącego mocną kawą. Dopóki Harry nie wrócił do pracy to nie było mowy o tym, aby omega omijał posiłki, bo brunet bardzo tego pilnował. Louis musiał przyznać, że we dwójkę zdecydowanie lepiej radzili sobie z bliźniakami.

Nie oznaczało to, że omega nie sprawdzał się w roli matki, o nie. Harry nie mógł być bardziej szczęśliwy, gdy widział Louisa z dziećmi, dbającego o ich potrzeby i kochającego je bez względu na wszystko. Nawet po ledwo przespanej nocy mógł zobaczyć tę miłość w jego zmęczonych oczach, gdy karmił dzieciaki, a potem przebierał je z zapaskudzonych pieluch i spędzali razem całe dnie.

Każdy kolejny dzień spędzony w spokoju sprawiał, że omega znów zaczynał otwierać się świat i odbudowywać zaufanie. Sprawa Liama odcisnęła na nim swoje piętno i wydawało się, że już zawsze w jakimś stopniu będzie się bał, ale z całych sił starał się, aby ten strach nie pochłaniał go w całości. Louis wciąż miał też pretensje do siebie o to, że tak bezmyślnie zaatakował byłego przyjaciela i prawie go zabił. Po tym wszystkim chciał skupić się tylko i wyłącznie na najważniejszym – swoim szczęściu, a to dawał mu Harry i dzieciaki. Nic innego nie miało znaczenia.

*

Harry załatwił wolne w pracy (a raczej Niall nie miał i tak nic do gadania), zrobił też zdecydowanie za duże zakupy, ale musiał być pewien, że będą przygotowani na wszystko. Zapas pieluch, kaszek i mleka zawiózł od razu do domu przyjaciół, gdzie czekała na niego Josephine z niezbyt zadowoloną z życia Christine w ramionach.

- Cześć Jose, cześć Tina! – zawołał z nieukrywanym entuzjazmem Harry, gdy rudowłosa otworzyła szerzej drzwi, a dziewczynka niemal natychmiast wyciągnęła do niego swoje rączki. Niestety nie było to takie proste, aby od razu wziął ją na ręce, ponieważ alfa trzymał w rękach stanowczo zbyt dużo toreb.

- Mama puś! – mała blondynka ze wszystkich sił próbowała wyrwać się z ramion matki, ale ta była nieugięta. – Proszę mama! – zapiszczała nieco głośniej i dopiero wtedy Josephine poddała się i postawiła córkę na podłogę. Christine natychmiast podreptała w stronę Harry'ego i przytuliła się do jego nogi.

- Cześć szkrabie, też za tobą tęskniłem. – powiedział rozczulony, a następnie spojrzał na przyjaciółkę. – Dobrze, że Nialla nie ma, bo chyba urwałby mi głowę za tę reakcję. – pokazał palcem na dziewczynkę, która zaczęła wspinać się po jego nodze. Josephine tylko się zaśmiała i delikatnie złapała córkę, aby uwolnić alfę. Ta nie była zbyt zadowolona.

- Na Nialla reaguje jeszcze gorzej, uwierz mi. – odpowiedziała i w końcu Harry mógł wejść do środka. – Napijesz się kawy? – zaproponowała, gdy znaleźli się w salonie i alfa odłożył reklamówki na duży, dębowy stół i mógł odpowiednio powitać swoją chrześnicę. Mała zapiszczała z ekscytacji i nareszcie znalazła się w ramionach ulubionego wujka.

FullMoon Inc. [LARRY]Where stories live. Discover now