Gówno się zdarza, brachu.

221 14 0
                                    

witam w pierwszym rozdziale piekielnej historyjki

Cofnijmy się do zaiste niecodziennego wydarzenia, jakim było podjęcie nietuzinkowej decyzji poprzez sęki złotych głów w samym Watykanie. Rzesza satanistów w klasycznym władaniu Kościołem rzymsko-katolickim zwyczajnie nie mogła napatrzeć się na wyznawców Lucyfera, ciągających Chrześcijan jak szmaty. Dlatego, według nich, zmiana prawa musiała nastąpić bardzo szybko. Zasada była banalnie prosta: Zaakceptujmy chrześcijaństwo takim, jakim jest! A przynajmniej tak wykrzyknięto na obradach z samym papieżem, mimowolnie przymykającym paciorkowe, modre oczko, by tylko nie nastąpiło nic agresywnego, napataczając byle łajnem problemów z Duchem Świętym.

Decyzja podjęta przez wykształconych w sekcji demonologii, wiary w Boga, Jego synka oraz, nawiasem mówiąc, trzeciej postaci, objawiającej się bierzmowanym, przyniosła nieoczekiwane, a może nawet przeciwnie skutki. Wtedy też, zdawać by się mogło, podwaliny Kościoła legły w gruzach, chęci podjęte przez zwykłych śmiertelników sprowadzały się do sytuacji jednoznacznej, by powołać nowoczesną, mięsistą inkwizycję. Nagłówki gazet gościły same nieprzyjemne tytuły, oczerniające z umiłowaniem władze kościelne - Watykan opętany!

Święte prawo orzekło, iż w celu nawracania satanistów i zapoznania chrześcijan z wyznaniową akceptacją, powstaną obowiązkowe, mieszane licea, akademie, uniwersytety. Większość z rodziców załamywała się pod naporem depresyjnych myśli, niszczących pierwotną wizję przyszłości ich pociech. Nic jednak nie mogli na to poradzić. Wszelkie bunty gasły tak szybko, jak się pojawiały, uspokajane przez głowę Kościoła. Jedynie sataniści kręcili nosami oraz przeciętymi w pół, wężowymi językami na sam pomysł wymyślnego papieża oraz jego opoki. Mankamentem ustawy był jednak fakt, iż opiekunowie szkół pozastawali tacy sami, bez chęci zmiany nastawienia.

Poranek był spokojny, w końcu czego można oczekiwać od niedzieli? Dnia, w którym Bóg postanowił rozłożyć się na obłokach i w nich bujać, w domu Parków nie można nazwać zmarnowanym. Równo o godzinie ósmej rano, wszyscy członkowie rodziny stali na wyprostowanych nogach. Mama Park szykowała śniadanie dla dwójki swoich ukochanych aniołków. Tata Park natomiast siedział przy stole z kawą oraz rozłożoną przed sobą gazetą. Co jakiś czas poprawiał eleganckie okulary na nosie albo podnosił za zgrabne uszko, filiżankę, by zaraz przyłożyć ją do swoich pełnych, chrześcijańskich ust. Po chwili jednak uciekło z pomiędzy nich ciche prychnięcie.

— Wyobrażasz to sobie? Bo ja nadal nie jestem w stanie zaakceptować myśli, że nasi synowie będą uczyć się z tymi szkaradnymi istotami — rzekł ojciec rodziny, na co od żony uzyskał jedynie cierpiętniczy wdech.

— A mnie to nie przeszkadza.

Do kuchni, połączonej z jadalnią, wszedł starszy syn, przecierając napuchnięte oczy. Wepchnął do buzi parę ciasteczek, ułożonych w porcelanowej misce na stole, czym zyskał karcące spojrzenie mamy i już wiedział, że nie powinien przed śniadaniem. Ojciec natomiast wlepił w niego antracytowe tęczówki, z lekka zaskoczony słowami własnego syna. Czemu był tak pozytywnie nastawiony? Przecież od jutra dzieli ławkę z diabłem, a przychodzi mu to nad wyraz lekko, że sam Tata Park ledwo dawał radę tejże świadomości.

— Jak to, ci to nie przeszkadza? — zapytała głowa rodziny, przełykając ślinę. Bał się odpowiedzi dziecka.

— Tato, zadajesz głupie pytania. Wybacz mi, ale przecież Bóg nakazał miłować bliźniego bez względu na to, jaki jest, ani kim jest. Zamierzam się tego pilnować i podejść do sprawy jak należy — odparł blondyn zgodnie z prawdą, w między czasie podkradając kolejne ciasteczko.

Wtem rodzicielka odwróciła się w stronę dwójki najbliższych osób. Podeszła do stołu, kładąc na nim talerze z naleśnikami z twarożkiem, po czym zawołała najmłodszego członka rodziny. Piętnastolatek wbiegł do pomieszczenia, poślizgując się na kaflach, czym wylądował na plecach starszego brata. Jimin odwrócił się naburmuszony w stronę rodzeństwa.

— Jihyun, uważaj — ostrzegł brata, a następnie zasiadł do stołu, zaraz wykonując znak krzyża.

— Według mnie, Jimin ma rację, kochanie. W końcu nic tak naprawdę nam nie zrobili, są po prostu zagubieni — zaczęła Mama Park, nakładając sobie porcję. Zanim jednak rozpoczęła spożywanie, wykonała gest w stronę Boga.

— Wyznając szatana? Nie chcę się o to kłócić, w dodatku przy rozpoczęciu poranka i dzieciach, ale są jednak pewne zasady...

— Mogą się nawrócić — wtrącił Jihyung z pełnymi od ciasta ustami. Na spojrzenie ojca wzruszył jedynie ramionami.

— Młody ma rację, nie bagatelizujmy takiej możliwości, bo kiedyś możemy się zdziwić — przytaknął starszy z braci.

— Urodziłaś buntowników — prychnął ojciec.

— Nie jestem tasiemcem, sama ich nie spłodziłam — odgryzła się kobieta, kończąc bezsensowną debatę.

— Nie boisz się pierwszego dnia w nowej szkole? — Jihyun zapytał rodzeństwo.

Jimin w tym czasie uniósł brwi do góry, poprawiając krawat pod czarnym sweterkiem w serek. Westchnął jedynie, zaczesał lekko włosy do tyłu i odwrócił się na pięcie w stronę rodzeństwa, które przypatrywało mu się z uwagą.

— Mam pewne zasady, Hyunnie — odparł z powagą, starając się zachować resztki świadomości bożej.

—Jakie, hyung?

— Otóż takie, że przez fanatyczne podejście ludzi do wiary, zaczynam powątpiewać w jakiekolwiek dobro i z góry nie mam prawa nastawiać się odpychająco w stronę satanistów.

— Nie żartuj tak, hyung, bo rodzice cię zabiją.

— Nie żartuję.

Spojrzenie Jihyuna wyrażało jedną wielką panikę, a dreszcze przebiegające po szczupłych plecach nie zwiastowały nic dobrego. Popatrzył na starszego brata, który dbał w tym momencie o innowierców, a mimo to, wciąż szczerze podążał drogą Jezusa. Młodszy poprawił jedynie marynarkę i wstał ze swojego łóżka, by wyjść z pokoju do gotowych już rodziców.

— Jimin! Wychodzimy do Kościoła! — Donośny głos ojca dotarł bez żadnego problemu na piętro, na którym znajdował się pokój blondyna.

— Tak, tak, już schodzę! — krzyknął w odpowiedzi, a pod nosem sarknął ciche: Strasznie się spieszę.

Nie był typem ułożonego przez rodziców nastolatka. Poza kościelnymi modlitwami i znakiem krzyża przed jedzeniem, nie wymagali od niego innych gestów, czy też propagowania wiary w Boga. Sami zaś wierzyli, zdolni oddać życie w boskich celach. Doszli do tego sami, być może pod skrzydłami fanatycznych rodziców, ale we własny charakterystyczny sposób pokochali to wyznanie, więc synów również pozostawili samych sobie, by zdecydowali zgodnie z duszą. Prawdopodobnie dlatego młody Park powątpiewał albo to właśnie szkoła dawała mu nadzieję oraz szansę na odnalezienie siebie.

Zbiegł po schodach, łapiąc za czarny płaszcz po drodze. Gotowy do wyjścia, ujął rodziców pod ramiona i dumnie ruszył z nimi w stronę Domu Bożego. Zamyślił się, wpatrując w powoli odżywającą naturę za sprawką cudu Najwyższego. Nie chciał poświęcać niedzieli na grzech lenistwa, dlatego zaplanował wspólny obiad w pobliskiej kawiarence. Wiedział, iż rodzicom spodoba się pomysł, a jego entuzjazm tylko bardziej podjudzał panującą dookoła aurę szczęścia i zbliżającej się wiosny. Dzień, tak jak się zapowiadał, trwał w najlepsze. Ale przed wejściem do Koscioła zauważył, że Jihyun spochmurniał.

— O co chodzi, Hyunnie? — szepnął na ucho brata.

— Ten chłopak za nami jest straszny.

Blondyn odwrócił dyskretnie głowę i wytrzeszczył oczy, bo Jezu Chryste...

c.d.n.

kulisy Watykanu; btsWhere stories live. Discover now