Czerwone sakiewki Jezusa.

152 13 4
                                    

bardzo polecam
Himalayas - thank god i'm not you
do tego rozdziału
ale to tylko mój gust~

Blondyn odwrócił dyskretnie głowę i wytrzeszczył oczy, bo Jezu Chryste...

Nigdy nie posądziłby siebie o gustowanie w głębokiej czerni, poprzecieranych skórach, przebitych ćwiekami oraz innymi ozdobami, godnymi spłonięcia w piekle. Młodszy brat Jimina wyprzedził go szybkim chodem, niemalże doganiając rodziców. Dziewiętnastolatek natomiast zjechał spojrzeniem na szeroką klatkę piersiową, na której, pod wpływem wiatru, falowała lekka, ciemna koszulka z wielkim, białym pentagramem. Jimin przełknął ślinę, obiecując sobie w głębi duszy, że nie spojrzy na to dorodne krocze, tak idealnie stworzone do pieszczenia w najróżniejsze sposoby, zawarte w satanistycznym atlasie przyjemności.

Wysoki, młody chłopak zauważył, że blondwłosy ministrant z zainteresowaniem wpatruje się w jego osobę. Nie odmówił sobie oblizania wąskich, różanych warg przeciętym wzdłóż językiem, którego obie części przekłute były stalowymi, lśniącymi kolczykami. Przymrużył swe zielone oczy, a jego prostokątne, poziome, kozie źrenice zwężyły się natychmiastowo, wychwytując urodziwe, modre oczy swojego niewinnego obserwatora. Ciemne, kręcone włosy przysłaniały czoło satanisty, nadając mu jeszcze mroczniejszego wyglądu. Podarte jeansy włożone były w wysokie cholewy czarnych, skórzanych butów z masywną podeszwą. Młodszy nigdy nie widział tak tajemniczej osoby za dnia, a co dopiero mówić, w drodze do Kościoła. Szybkim ruchem dłoni przeżegnał się w Imię Boże, ale od Jezusa dostał tylko cios sandałem w czoło.

— Zgubiłeś się, owieczko? Gdzie twój pasterz? — zapytało swym ciepłym tonem, diabelskie nasienie.

— D-dzisiaj wybrałem sie do Kościółka, wybacz, ale zaraz zaczyna się msza i-

— Oh, doprawdy? Ja również wybieram się do Kościoła.

— T-ty? — wydukał Jimin, nieśmiało wskazując palcem na satanistę.

— Interesy z księżami, rozumiesz... — Puścił mu szmaragdowe oczko, przygryzając kłami dolną wargę.

Park Jimin objął się swymi ramionami i czym prędzej chciał zniknąć sprzed oczu tej wzbudzającej w nim dreszcze, osobistości. Czarnowłosy natomiast z niemym sykiem węża i subtelnym szorowaniem podeszw o brudny piasek na chodniku zagrodził drogę młodszemu. Kruczoczarne włosy poruszyły się pod wpływem jesiennego wiatru, roznosząc w odległości piekielnej aury chmurkę subtelnego zapachu siarki. Młodziak zamrugał modrymi oczętami, by zblednąć po chwili o trzy tony. Wyższy rozciągał usta w szelmowskim uśmiechu, a wytatuowaną dłoń, ozdobioną obrączkami, ułożył na szczupłym ramieniu.

— Ależ nie płosz się, owieczko. To... niewinne zdania i prośby ze strony Watykanu, skierowane do nas, tych spod ziemi. Papież nie załatwi wszystkiego.

Oblizał się zadziornie, a blondynek wyobraził sobie dotyk kuleczek z języka posłańca Lucyfera, na swojej skórze. Otrząsnął się natychmiastowo, układając otwartą, maleńką i czystą dłoń na oblepionej grzechem, klacie satanisty.

— Ale Jezus nie szedł na skróty... — bąknął speszony.

— Ja nim nie jestem, baranku.

— Nie mów tak! — zapiszczał chrześcijanin, uciekając pod ramieniem satanisty.

— Gwiazdo Betlejemska, zaczekaj!

Jednak młody wierzący był oddany Panu w całej swej okazałości. Nie zamierzał poddać się gierkom kogoś, przez kogo przemawia sam Diabeł. Owszem, teraz jego podstawą była bezgraniczna tolerancja satanistów, w końcu ich Bóg też stworzył, ale wolał trzymać każde z tych przedziwnych stworzeń z dala od siebie, swojej czystej duszy i dziewictwa.

Niemalże wbiegł do Kościoła, po czym padł na kolana przed obliczem Boga. Wzniósł swe modlitwy w stronę złotego ołtaża, emanującego jasną poświatą. Zdobiły go święte postacie, tak ważne dla młodziutkiej duszy, pragnącej osiągnąć spełnienie w swej wierze. Nie był słownym katolem, jak to było określane przez innych ludzi z niższym progiem wiary. Dziewiętnastoletni chłopiec wyczuwał obecnosć sfery sacrum w tymże miejscu najsilniej. Bezgranicznie wierzył  iż po śmierci czekają go ramiona boże i anielskie pocałunki rajskiego słońca na złotej skórze twarzy oraz ramion.

Nagle, przez ołtaż, bez najmniejszego szacunku dla Świętego Skramentu, musiał przejść książę ciemności, przybijając żółwika z proboszczem, Jay Parkiem. Zaskoczony chrześcijanin nie ukrywał swojego zdziwienia. Satanista skierował kroki w stronę zakrystii, wyjmując z kieszeni skórzanej kurtki bordową sakiewkę. Powiadają, iż ciekawość to pierwszy stopień do piekła... Ale cóż mogło na swe myśli poradzić bezbronne stworzonko, przy okazji łase na przepychanki z Szatanem. Niestety długo nie główkował nad zagadką, ponieważ unosząc głowę, zauważył swoją rodzinę, dyskretnie machającą w jego stronę, aby usiadł zaraz obok swego
młodszego brata.

Chcąc niechcąc, zasiadł grzecznie, niczym posłuszne szczenię. Przez całą mszę świętą noga blondyna drgała nerwowo, a wzrok z ołtaża uciekał nieco w prawo, w stronę drzwi, za którymi wciąż tkwił wysłannik Czarnego Pana. Westchnął głośno, kiedy ksiądz, prowadzący cały program, wymachiwał ręką błogosławieństwo, nakładane na stado baranów, przepraszam, owiec, pod koniec mszy.

W ostatniej chwili, kiedy osobistości zdecydowały się podnieść chrześcijańskie zady, on wybiegł z ławy w stonę zakrystii, pod pretekstem zamówienia mszy na zbliżające się urodziny młodszego brata, które były trzy miesiące temu. Bez zbędnego według niego, pukania, złapał za masywną klamkę i kiedy już wszedł na główne pomieszczenie, zauważył dym przeciskający się pod drzwiami do gabinetu proboszcza, a jego uszy doznały melodii Mommae. W tym momencie zawahał się, jednak postanowił zaryzykować i pokonał kolejną przeszkodę.

Nie przemyślał natomiast tego, co mógłby zobaczyć za drewnianą ścianą.
Białe kreski na stole z księgami archiwum kościelnego. Absynt lejący się strumieniami. A to wszystko na oczach drewnianego Jezusa, przybitego do krzyża. Krucyfiks wisiał idealnie nad głębokim, czerwonym, skórzanym fotelem, w którym usytuował się czarnowłosy satanista. Na jednym z jego kolan siedziała roześmiana do łez zakonnica. Jej kornet znajdował wygodne miejsce na głowie popalającego śmierdzący towar, zielonookiego satanisty, zawzięcie zaciskającego palce na drobnym udzie brunetki, zadzierając poły jej szaty.

— O Mario Magdaleno... — szepnął Jimin, zanim wybiegł pędem do wyjścia.

c.d.n.

a niech wam się dobrze wiedzie


kulisy Watykanu; btsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz