Rozdział 31 - „To nie ja jestem tym złym Katia!"

13.9K 1K 1.5K
                                    

Poprzednio:
— Co z nim?! — podbiegła do nauczycieli.

— Pan Wood... — wyglądał na zszokowanego.

— On nie żyje... — podsumował Snape, jego głos był lekko załamany.

— C-co... — zakręciło jej się w głowie przez co upadła na ziemię tracąc przytomność.

Po tym, gdy Katia straciła przytomność, to pomfrey zajęła się dziewczyną. Położyła ją na łóżku w skrzydle szpitalnym i próbowała obudzić. Minęło trochę czasu zanim jej się to udało.

— C-co... co się stało? — powoli otworzyła oczy i spojrzała w stronę pielęgniarki.

— Straciłaś przytomność, kochanie... musisz odpocząć — usiadła na krześle obok brunetki.

— Czyli to był tylko zły sen, tak? — przypomniała sobie o wydarzeniach z łazienki.

— Posłuchaj... — dotknęła jej dłoni — to nie był sen.. Jack Wood nie przeżył... — spojrzała na łóżko obok, na, którym leżało ciało chłopaka.

— Jack... — oczy zaszły jej łzami — to nie może być prawda.. nie może... pomyliliście się! On żyje! On musi... — chciała wstać z łóżka.

— Leż — zatrzymała ją swoją ręką i pchnęła na materac — to już nic nie da, on odszedł, skarbie...

— A-Ale... — otarła łzę — to nie miało się tak skończyć... to nie miało tak być...

— Ciii, już spokojnie — objęła uczennice ramionami, przez co Katia od razu się w nią wtuliła.

****

Levi w tym czasie nie miał jeszcze pojęcia o śmierci Jacka. Stał przed umywalką w łazience i kątem oka obserwował reakcje gryfonów po rzuceniu na nich obliviate, Wszyscy wyglądali na zdezorientowanych, tylko Oliver zdołał podejść do ślizgona.

— Parker? — złapał się za głowę — co się stało? — popatrzył na chłopaka.

— Twój brat się z kimś pobił i chyba przegrał — silił się na spokojny ton — jest w skrzydle szpitalnym.

— Co! Ale, że Jack?! — złapał bruneta za ramiona i nim potrząsnął — muszę do niego iść! — nic więcej nie powiedział i szybko wybiegł z łazienki.

— Ja mam chyba dość na dzisiaj — jeden z nich popatrzył obojętnie na ślizgona, po czym zmrużył oczy zauważając krew na ustach i siniaki na policzku — a tobie to co się stało?

— Chciałem ich rozdzielić — powiedział patrząc w bok.

— Aha — zmierzył go z góry do dołu i wszyscy wyszli.

— uf... — oparł ręce o umywalkę i popatrzył na swoje odbicie — zasłużył sobie na to... — powiedział sam do siebie.

****

Oliver pobiegł w stronę skrzydła szpitalnego. Serce zaczęło mu bić szybciej, gdy zobaczył profesorów, którzy napięcie o czymś dyskutowali. Nie czekając aż skończą podszedł do nich szybkim krokiem.

— Gdzie on jest?! — przybiegł cały zdyszany i zatrzymał się przy Albusie — gdzie jest Jack?!

— Posłuchaj — dotknął jego ramienia — On... rany były za duże... krwawienia nie dało się zatrzymać, staraliśmy się go uratować, ale nie zdążyliśmy...

— C-co... ale, że... że Jack, że on... ale że jak! Jak to wykrwawił! Nie żyje?! Nie uratowaliście go?! Mój brat?! — oczy mu się zaszkliły.

Odrzucona ślizgońska miłość | Ślizgońska  Dylogia IWhere stories live. Discover now