2

1.6K 54 4
                                    

Tak ja wcześniej sądziłam znajdowaliśmy się na poddaszy kamienicy.

Był tu nie ład i trochę śmierdziało. Dopiero po
chwili zobaczyłam swojego oprawcę i bohatera w jednym. Był to ten sam blondyn, który uciekał przez Niemieckimi żołnierzami. Był wysoki, dosyć szczupły, jak prawie każdy w tych czasach, jego blond włosy opadały mu delikatnie na czoło, a w jego szaro-niebieskich oczach widziałam mała iskierkę. I pomimo że był dosyć smukły miał szerokie barki.

Kiedy nasze oczy się spotkały chłopak się uśmiechną i pokazał swoje dołeczki. Miał także widoczne kości policzkowe. Mogłam stwierdzić ze był przystojny. I bardzo w moim typie.

Za nim stał niższy chłopak o rudej czuprynie, jego oczy były koloru czekolady, a w porównanie do kolegi był mniej smukły. Ale dalej szczupły. Patrzyli na mnie z lekkim dystansem.

Moje szybko kołaczące serce zaczęło powoli zwalniać.

- Cześć, nazywam się Jan Bytnar, ale lepiej żebyś nazywała mnie rudy - uśmiechnął się, było od niego czuć empatie i pewność siebie. Nie każdy odważył by się przedstawić nieznajomej osobie.

- Ja jestem Tadeusz. Tadeusz Zawadzki. Zośka miło poznać - wyciągną rękę w moją stronę blondyn, który nie był już tak ufny jak jego kolega. Uśmiechnęłam się najszerzej jak wtedy potrafiłam i złapałam za jego dłoń, która była niewiarygodnie ciepła.

- Wiktoria, Wiktoria Bystroń,

- Dlaczego Cię gonili? - spytał Rudy, a ja zasłoniłam twarz włosami nie czując się do końca komfortowo. Dalej siedziałam na małym taborecie w jakiejś kamienicy, a nade mną stało dwóch niezbyt znanych mi mężczyzn.

- Mogłabym spytać o to samo - mruknęłam cicho i spojrzałam w jego oczy, w których zobaczyłam ciepło, przez co niemal od razu cały stres ze mnie wyleciał.

- Zośka im coś podpadł i tak to się zaczęło - mruknął Bytnar z uśmiechem, a blondyn przewrócił oczami, udając obrażonego.

- Ja nic nie zrobiłem - bronił się chłopak. Patrzyłam na nich chwilkę, kiedy się kłócili, ale po chwili przestali i się na mnie skupili. Poczułam się nieprzyjemnie i zaczęłam wykręcać swoje palce u dłoni.

Nagle przypomniałam sobie że mój brat na mnie pewnie czeka i się martwi.

- Przepraszam chłopaki, ale muszę  już iść, ktoś na mnie czeka - powiedziałam najsłodszym głosem na jaki było mnie stać. Mój brat mnie zabije i już nigdy nie puści nawet na chwilę samą.

- Dobrze Wiktorio, odprowadzić Cie - spytał blondyn z elegancja. Dżentelmen.

- Nie dziękuje, poradzę sobie. Brat na mnie czeka. Do zobaczenia

- Servus - powiedzieli w tej samej chwili. Wyszłam. Schodziłam po schodach z kamienicy i wyjrzałam za drzwi czy Niemcy poszli. Poszli. Wyszłam na ulicę Warszawy i zobaczyłam łapankę. Szybko się odwróciłam i poszłam w stronę gdzie zostawiłam brata.

Wchodząc do centrum zauważyłam Michała, który się wszędzie rozglądał. Szukał mnie. Spanikowałam i zaczęłam truchtać, co nie było łatwym zadaniem w obcasach i w sukience po kolana. Przed straganem z marchewkami zwolniłam i udałam jakbym dopiero co kupiła. Młody mężczyzna mnie zauważył i do mnie podbiegł.

- Mała wiesz jak się bałem już o ciebie, co tak długo? - spytał brunet i mnie wyściskał. Nie chciałam odpowiadać na pytanie więc tylko się uśmiechnęłam, a chłopak nie drążył. W spokoju wróciliśmy do auta i pojechaliśmy pod dom mojego najlepszego przyjaciela Julian. Chłopak pełen energii wszedł do auta i zapiło pasy.

- Witam Pana i Panią. Jak dzień wam mija - powiedział z uśmiechem od ucha do ucha. Zajął miejsce z tylu w samochodzie i oparł głowę o szybę.

- Coś ty taki szczęśliwy? - spytałam podejrzliwie i odwróciłam głowę w jego stronę. Chłopak tylko wzruszył ramionami.

-Pewnie zaliczył - odezwał się mój brat, a oboje wybuchnęli niekontrolowanym śmiechem, a ja skrzywiłam się nieznacznie.

- Otóż nie tym razem, nic się nie stało. Jestem szczęśliwy, bo jestem i tyle - powiedział blondyn powstrzymując śmiech. Przewróciłam oczami i odwróciłam się w swoją stronę.

- Oj kolego ja cię dobrze znam i wiem ze coś się stało - powiedziałam udajac obojętną. Po moich słowach zapanowała cisza w aucie.

- Czyli mi nie powiesz tak? - spytałam, a chłopak z uśmiechem pokiwał głową. Wywróciłam oczami i skupiłam się na drodze przed nami. Oni jeszcze pogadali o jakiś sprawach, które nie koniecznie mnie obchodziły i dojechaliśmy do naszego domu. Bardziej trafnym określeniem pałacu. Nasze miejsce zamieszkania było wielki, a przed domem był ogród z idealnymi roślinami, o które dbał nasz ogrodnik. Przez środek działki szła ścieżka z kostki, a przed samym pałacem był mały taras z stolikami do kawy i huśtawka do rozmów.

Czy damy radę? [Tadeusz  ,,Zośka'' Zawadzki]Where stories live. Discover now