Bez względu na to,jak źle jest w danym momencie,to tylko krótki moment.
Mała nieznacząc chwila,która przemnie zanim się obejrzysz.
Podobnie jest z wiatrem może on wiać,ale góry i tak mu się nie pokłonią.
•Książka zawiera kilka błędów ortograficznych...
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
-Oprócz sobowtóra mamy kogoś jeszcze-Powiedziała.
-Kogo?-Zapytał nie spószczając spojrzenia z jej oczu.
-Elizabeth Blake-Odparła szybko.
-Znalazłaś Elizabeth?Szukałem jej od wieków-Zapytał-A mimo moich starań nie udało mi się lecz tobie.
-Blake to nazwisko jej męża.Zmarł w 1859r.Jej prawidłowe nazwisko to Salvatore-Powiedziała,coraz bardziej interesując Pierwotnego.
-W takim razie prowadź-Po tych słowach wspólnie pokierowali się w stronę pomieszczenia. Gdzie znajdował mężczyzna i dwie dziewczyny.
Cała droga nie zjęła,dwóch minut by stanął na szczycie schodów. Dwa spojrzenia pokierowały się w stronę pierwotnego.Czemu dwa?Bo jeden z nich był opuszczony zasłaniając twarz swoimi włosami. W szybkim tempie znalazł się przed Eleną.
-Ludzki sobowtór. Niemożliwe.-Powidział głosem,delikatnie szokowanym.-Witaj-Przywitał się powodując jeszcze większy lek u Eleny.-Witaj Elizabeth-Zaczął ruszając w jej stronę.
-Elijah-Szepnęła nawet nie patrząc mu w oczy.On zato po mału,zaczął rozplątywać więzy.
-Bardzo długo ciebie szukałem-Rzekł niemal odrazu.
-Proszę Cię nie zabieraj mnie tam-Szepnęła ponownie,a w jej oczach kłębiły łzy.
-Nie wiem,co po między wami zaszło. Ale masz moje słowo przymnie będziesz bezpieczna-Ostatnie zdanie powiedział ciszej pomagając jej wstać. -Jednak jeszcze jedna rzecz.
Powiedział kierując się do Trevora,któremu zaraz oberwał głowę. Po pomieszczeniu roższedł się głośny krzyk zmieszany z gorzkim płaczem.