Księga I: Rozdział 40

169 22 14
                                    

Dente wyjechał w najgorszym możliwym momencie. Wszystkich zaganiano do pracy nad obchodami, a ja zostawałam sama w swojej sypialni. Czasem zaglądałam do gabinetu Dentego – ot, z durnej tęsknoty i znudzenia. W tym miejscu czułam się bezpieczna i chciana.

Poza tym Dente pozwolił mi korzystać ze swojej biblioteki, więc wykorzystywałam ten czas, żeby poczytać i zapoznać się bliżej z jego gustem literackim.

W czwartek przed południem zaczęłam grube tomiszcze w zielonej oprawie o tytule Pana Remusa podróże po starej i nowej Terzrze. Przed obiadem kończyłam rozdział dziesiąty.

... Mały Razmus ukrył się w doku bagażowym, układając w głowie plan. Musiał przemknąć się do pralni i ukraść czyjeś ubrania. Najlepiej kuchcika. Nie umiał gotować, ale robota przy jedzeniu musiała być świetna...

Drzwi gabinetu otworzyły się i do środka wszedł mężczyzna, którego wcześniej tutaj nie widziałam. Był niski i chuderlawy o bardzo przyjaznej twarzy. Uśmiechnął się na mój widok.

– Przepraszam, że panience przeszkadzam – powiedział. – Król przysłał mnie po dokumenty dotyczące obchodów.

Nie mogę powiedzieć, bym nie czuła się zaskoczona tym wtargnięciem. Przez ten czas, gdy Dentego nie było, nikt tutaj nie wchodził. Dziwiło mnie też, że mój chłopak dopuściłby się tego, że ktoś musiałby szukać czegoś u niego. Przezornie pewnie zostawiłby wszystkie dokumenty u osoby, która miała go zastąpić.

– Ma pan pewność, że dokumenty są tutaj? – spytałam uprzejmie. Nie miałam niczego do zarzucenia temu młodemu człowiekowi, ale nie zdziwiłabym się, gdyby Lupus po prostu zapomniał, że dokumenty są już u kogoś innego. Bardzo stresowały go te obchody i ostatnimi czasy był bardzo rozkojarzony.

– Słucham? – wymamrotał. Speszył się odrobinę.

– Oczywiście, mogę sprawdzić, czy te dokumenty tutaj są – zapewniłam. Prawdopodobnie byłam jedną z niewielu osób, która orientowała się w systemie Denetego.

– Ale ja sam mogę – zaprotestował nieśmiało posłaniec. Prawdopodobnie był jakimś posłem, rozpoczynającym karierę.

– Proszę mi zaufać, wtedy to zajmie wieczność – zapewniłam i odłożyłam książkę.

Podniosłam się z podłogi i podeszłam do drzwi ukrytych tuż koło regału z książkami. Wyciągnęłam klucz z gorsetu (w końcu tam na pewno nikt nie ośmieliłby się zajrzeć) i przy jego pomocy otworzyłam ciężkie drzwi. Pchnęłam je i weszłam do środka. Nim zamknęłam za sobą drzwi, młody poseł próbował tam zajrzeć i już szykował się do przekroczenia progu, ale zatrzasnęłam mu wrota przed nosem.

Sama nie wiedziałam, skąd takie środki ostrożności, ale o to prosił mnie Dente ostatniego dnia przed wyjazdem.

– Mogę powierzyć ci bardzo ważną misję? – spytał, opierając się o framugę drzwi w łazience.

Akurat szczotkowałam wtedy zęby, więc musiałam wyglądać szczególnie zabawnie ze zdziwiona miną.

– O czo chodży – spytałam, sepleniąc przez szczoteczkę do zębów w ustach.

– Możesz popilnować moich kluczy do gabinetu? – poprosił.

Wyplułam pastę do zębów, opłukałam usta i dopiero wtedy mu odpowiedziałam.

– A trzeba ich pilnować?

Skinął głową.

– Parę zwykle biorę ze sobą, ale zapasowych nie chcę brać w podróż, a wolę nie zostawiać ich bez opieki, gdy na zamku będzie tyle osób.

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now