Księga I: Rozdział 19

577 55 26
                                    

Wstałam od ogniska i... Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chyba rzeczywiście musieliśmy być blisko mojej wioski, skoro Leśniczy się tutaj znaleźli...

Och, bogowie, co powinnam była zrobić? Mogłam jedynie stać nieruchomo i wpatrywać się w Haltera i trzech innych leśniczych. Serce biło mi jak oszalałe, a w głowie miałam kompletną pustkę. Czy była jakaś uniwersalna wypowiedź na takie momenty? „Cześć, jednak nie jestem martwa! Jak u ciebie?" „Wcale nie nazywam się Bonnie, tylko jestem jej sobowtórem."

Chłopak spojrzał na mnie, potem na towarzyszy, po czym w dwóch susach przebył odległość między nami i przytulił mnie.

-Bonnie... Och, ty żyjesz!

-Bonnie – odezwał się Dente.

-Wszystko w porządku – zapewniłam go. Ostatnie czego mi brakowało to bijatyka pomiędzy nim a Leśniczymi.

-Byłem pewien, że nie żyjesz – powiedział Halter.

-Dla was na pewno... Czy możesz wyświadczyć mi tę przysługę i nie mówić nikomu o mojej obecności? O tym, że żyję?

-Dlaczego? Możesz wrócić do domu, macie spadek i...

-Nie mogę – przerwałam. – Halter, oboje dobrze wiemy, że złamałam prawo. Wilki i tak poszły mi na rękę, bo nikt mnie nie zamordował.

-Bonnie... Ale przecież możesz wrócić. Nie pozwolimy im wejść na teren wioski i...

-Chłopcze, król jest gotowy wysłać całe wojsko za tą dziewczyną – wtrącił Dente chłodnym tonem. – Zgodnie z prawem należy do niego i właśnie wraca tam gdzie jej miejsce.

-Czyli gdzie? – warknął Halter.

-Do pałacu króla.

-Szalonego Króla? Jeżeli sądzisz, że pozwolę ci ją tam zabrać, to...

-Nie masz nic do gadania – przerwał mu Wilk.

-Przestańcie – poprosiłam. – Halter, nic mi nie będzie... Nie chcę, żeby komukolwiek przeze mnie stała się krzywda. A już na pewno nie chcę żadnych konfliktów... Po prostu się rozejdźmy i zapomnijmy o tym spotkaniu.

-Twoje miejsce jest wśród nas – upierał się. Chwyciłam dłoń Haltera, czując na sobie wzrok Dentego.

-Nie musisz się o mnie martwić. Nikt mi tam nie zrobi krzywdy, Dente na to nie pozwoli, prawda? – zawróciłam się do Wilka.

-Oczywiście – zapewnił.

-Widzisz? Jestem bezpieczna – zapewniłam. – Wróć do domu i zapomnij o mnie, dobrze?

-Wrócę, ale zapomnieć o tobie będzie niemożliwe – powiedział, po czym ujął moją twarz w dłonie i złożył na mych ustach delikatny pocałunek. – Znajdę sposób, by cię uwolnić – dodał, zostawiając osłupiałą mnie i Dentego.

Szliśmy, śpiewając szanty. Najczęściej te zboczone, chociaż Dente zawsze miał na twarzy rumieńce i dziwił się, że młoda panna nie wstydziła się takiego śpiewania. Ja jednak nigdy nie traktowałam tych utworów jako sprośnych a po prostu jako zabawne...

Pewnego razu jednak nie śpiewaliśmy.

-Niedługo powinniśmy dotrzeć do pałacu – powiedział Dente.

-To chyba dobrze, prawda? Wypełniłeś swoją misję – odparłam i uśmiechnęłam się.

-Tak... Chciałabym wykorzystać ten czas i zadać ci pytanie, póki Lupus nie może nas usłyszeć.

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now