Księga I: Rozdział 20

577 57 28
                                    

Już kolejnego dnia udało nam się dotrzeć do pałacu i chociaż liczyłam na to, że uda mi się bezszelestnie zniknąć w mojej izolatce, to trafiliśmy na spore zbiegowisko. Wszystko wskazywało na to, że organizowano akcję poszukiwawczą moją i Dentego. Lupus akurat wskazywał każdemu, którą część lasu ma przeszukać, gdy weszliśmy do foyer.

Wszyscy zamilkli, ja zresztą też nie wiedziałam, co miałam powiedzieć. Każde z nas zdawało się czekać na to, aż ktoś wykona ruch. W oczekiwaniu spięli się wszyscy – ja, Lupus, Dente, strażnicy, Luke, Ira...

Staliśmy tak, aż w końcu król ruszył w moją stronę. Wyciągnął do mnie dłoń, ale Dente osłonił mnie, a jego chwycił za ramię, żeby go zatrzymać.

– Nie podchodź do niej – nakazał surowo.

– Nie pleć bzdur, Dente – syknął Lupus. – Puszczaj mnie.

– On ma rację – wtrąciłam. – Taki jest mój warunek pozostania tutaj.

– Twoje zostanie tutaj jest warunkiem twojego życia – warknął Lupus chłodno. Pojawiło się w nim coś obcego, kompletnie nie poznawałam mojego Wilka. Ten nowy pierwiastek sprawiał, że chciałam wyjść mu naprzeciw – chciałam pokazać mu, że nie mógł mną rządzić. Wiem, że kiedyś nie zdobyłabym się na coś takiego. Bardzo bałam się tego, co przyniesie przyszłość, byłam odpowiedzialna za więcej niż jedną osobę, ale w tamtym momencie... Nie było nikogo poza mną, tylko ja się liczyłam i już nie bałam się śmierci.

– Nie waż się jej grozić – syknął Dente. – Powinieneś paść przed nią na kolana i jej dziękować za jej poświęcenie, a nie odstawiać szopki.

– Ja... Niczego nie odstawiam – burknął, odwracając wzrok. – Po prostu... Wszyscy baliśmy się przez ten czas. Nie mogę... Nie mogę znów cię stracić, Bonnie.

– W takim razie odizoluj mnie od innych... Dente mi to obiecał... Inaczej możesz mnie zabić... A w zasadzie nie możesz. – Rozejrzałam się szybko, a potem wzięłam jedną z zapalonych świec. – Albo spełnij warunki Dentego, albo podpalę się tu i teraz.

– Bonnie! – zawołał Dente. Spojrzał na mnie przestraszony. Widząc jego przejętą twarz, wyrzuty sumienia zakuły mnie w pierś. Wiedziałam, że krzywdząc się, krzywdziłam też jego.

– Bonnie, odłóż to – poprosił Lupus.

– Inaczej niczego tutaj nie wskóram – odparłam.

– Wskórasz – wtrącił Dente. – Przysiągłem ci, że nie pozwolę, aby ktokolwiek się od ciebie zaraził i tak będzie. Nie pozwolę nikomu tutaj cię dotknąć – zapewnił, po czym raz jeszcze spojrzał na swojego króla. – Ta dziewczyna była gotowa zginąć, żeby uratować nas przed zarazą, ja byłem gotów zginąć, żeby ocalić ją. Jesteś nam coś winny.

– Wilki nie zarażają się tak łatwo... Póki co to tylko jeden przypadek – upierał się Lupus. Nie wiem jak, ale jego słowa musiały rozsierdzić Dentego, bo ten przywalił królowi w zęby.

– Myślisz, że ludzie się tym przejmowali? – warknął Wilk. – To zawsze zaczyna się od jednej osoby i co z tego? Dlatego będziesz ryzykował epidemią? Co z ciebie za król! Co z ciebie za mężczyzna?! – wykrzyknął, co mnie zdziwiło, bo Dente wydawał się być istotą opanowaną. Z drugiej strony ostatnimi czasy co chwila mnie czymś zaskakiwał.

Lupus też wydawał się być zaskoczony zachowaniem Dentego, bo cofnął się o krok, otwierając oczy szerzej.

Dente spojrzał na mnie i uśmiechnął się, co odrobinę dodało mi otuchy, a potem znów zwrócił oblicze w stronę króla. Wyprostował się dumnie i zaczął mówić – płynnie i szybko w mowie wilków. Robił to na tyle wprawnie, że nie zdołałam zapamiętać większości słów z wyjątkiem tych podstawowych, które już poznałam – jak ona czy chcieć.

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now