Rozdział VI Bitwa o sztandar

80 5 0
                                    


          Najszybciej jak umiałam pobiegłam w stronę jadalni. Nie chcę zostać wyrzucona już pierwszego dnia, stwierdzając że to nie ja narobiłam problemów. W jadalni, jak na porę kolacji, zebrało się już sporo obozowiczów. Większość siedziała już przy swoich stołach, a część oglądała przedstawienie mojego kota pod tytułem „ Jak wkurzyć Pana D. na samym początku". Zwierzak postanowił rozłożyć się na stole, bez możliwości go przeniesienia. Dobrze, że jeszcze nie były podane potrawy, bo pewnie by siedział dupskiem w posiłku dyrektora Obozu. Udało mi się przedrzeć przez tłum obozowiczów i dotrzeć do głównego stołu. Po moim dość chaotycznym dotarciu i lekkiej zadyszce, bóg winorośli już wiedział, czyj zwierz pałęta się po stole.

– Rozumiem, że to twój sierściuch. – Wskazał na Soilena, który miał całe to zajście daleko w poszanowaniu, ponieważ postanowił się w tej chwili czyścić. – Ta twoja zguba rozlała mi dwie cole oraz zaśliniła całe miejsce. W tej chwili masz mi to zabrać z oczu.

Podeszłam do stołu i wzięłam go na ręce. Same problemy tylko z tym kotem. Najpierw cię podrapie, pogryzie i jeszcze zrobi raban na cały Obóz.

– Przepraszam, nie wiedziałam, że Soilen jest takim nieokrzesanym kotem. Obiecuję, że go już więcej samego nie puszczę. – Zauważyłam, że kiedy wymówiłam imię kota Pan D. lekko zmarszczył brwi. Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale wolałam go już o to nie pytać.

– Skąd masz kota? – Nie spodziewałam się tego, że zostanę o coś jeszcze zapytana. Z tego powodu upuściłam zwierzaka i usłyszałam, jak zaczął na mnie syczeć. – No dalej, nie będę się powtarzał.

– Dostałam go dzisiaj, jak byłam w parku. – Zerknęłam na Dionizosa czy taka odpowiedź go satysfakcjonuje. – Od nieznajomego. – Bąknęłam, bo poczułam się w tej chwili głupio. Nie powinnam, nigdy przyjmować żadnych prezentów, a tym bardziej od nieznajomego.

Pan D. chciał chyba coś jeszcze powiedzieć, ale wtargnięcie Chejrona do jadalni przerwało jego zamiary. Popatrzył na mnie i wskazał, że nie jestem już mu potrzeba i mam siadać z innymi. Poczłapałam do stołu i zaczęłam się przyglądać mieszkańcom konkretnych domków. Można zauważyć na pierwszy rzut oka podobieństwa, jakie występują miedzy nimi. Tu przeważnie kolor oczu, tam podobna postura czy nawet podobny sposób robienia grymasu. Bałabym się, że kiedyś trafiłabym na osobę, która byłaby dosyć blisko zbliżona do mnie charakterem. Jednak gdyby tak się głębiej zastanowić, to oni i tak nie znają swoich boskich rodziców, więc ich charaktery prędzej będą odpowiadać ludzkim opiekunom.

– Nie przejmuj się, Panem D. czasami lubi tak nastraszyć nowych. Chociaż to i tak jest dziwne, bo zainteresował się jakąś sprawą, a to rzadko się zdarza. – Podał mi rękę i się uśmiechnął. – Jestem Chris, syn Hermesa, ale to pewnie wiesz, bo siedzimy przy jednym stole.

– Kamila, nieokreślona. To też wiesz, bo siedzę z wami przy jednym stole. – Uścisnęłam jego dłoń i zaczęłam się rozglądać. Nie wiedziałam zbytnio, skąd się bierze jedzenie, ani dlaczego uczestnicy kolacji wstają i idą z talerzami do ognia. Tego Clarisse mi już nie wyjaśniła.

Chris zauważył moje roztargnienie i zaczął pomału mi tłumaczyć, dlaczego obozowicze to robią. Dzięki niemu dowiedziałam się, jak powinnam „przywołać" jedzenia, aby pojawiło się ono na moim talerzu. Bardzo szybko zleciał mi czas podczas jedzenia. Trzeba przyznać, że Chris jest dobrym kompanem do rozmów. Po skończonej kolacji poszliśmy w stronę naszego domku.

– Nam nadzieję, że nie przytłoczyłem Cię ogromem informacji. – Popatrzyłam na niego i pokręciłam głową. – To dobrze mam nadzieję, że będziesz dobrze się czuła w naszym domku i niedługo ktoś Cię uzna.

Dziecię BogówWhere stories live. Discover now