Rozdział 14

229 20 1
                                    

Siedziałam po turecku w kącie swojego pokoju z kieliszkiem czerwonego wina. Jedynym źródłem światła była lapmka znajdująca się dwa metry ode mnie, na biurku. Siedziałam i wpatrywałam się w swoje stopy, próbując zdecydować, czy pójść po kolejną dolewkę wina, czy iść spać. Chwilowo byłam zbyt leniwa na to pierwsze, ale także nie odczuwałam zmęczenia, więc pozostałam w takiej pozycji, w jakiej byłam przez ostatnie dwadzieścia minut.

Nie potrafiłam się nie martwić o to, co może nam się stać, kiedy nie opuścimy miasta. Nie wiedziałam jeszcze, do kogo groźba była bezpośrednio skierowana, jednak mogłam się domyślać, iż z pewnością nie tylko do mnie, czy sióstr Louis'a. Obawiałam się, że w niebezpieczeństwie byli także jego rodzice, czy też najbliżsi znajomi, czyli Niall albo Ben, bądź nawet Tyler, a co za tym szło, Jade również mogłoby sie coś stać z rąk tych oprychów. I mogłabym wymieniać dalej; moja ciotka, kumpel z liceum Nialla albo jakiś inny, całkowicie przypadkowy człowiek. Jednak jedno było pewne; nie mogłam żyć już w świadomości, że jak jutro się obudzę, nastanie lepszy dzień.

Kiedyś ostrzegano mnie przed gangsterami w Doncaster. W liceum wyśmiałabym kogoś, gdyby powiedział mi, że za dwa lata będę spotykała się jednym z nich, a po kilku miesiącach go pochowam, by następnie rozmawiać z jego duchem. Jeszcze dochodziła do tego sytuacja między mną a Niallem.

Westchnęłam cicho. Sama nie do końca wiedziałam, co takiego między nami jest. Właściwie, jeśli chodzi o mnie, mogłby zostać tak jak jest, jednak byłam święcie przekonana, iż Niall tylko czeka na dobry moment, by porozmawiać, a tego obawiałam się najbardziej. Rozmowy o tym, co mogłby nas kiedykolwiek łączyć. Nie byłam gotowa albo nie chciałam być.

W momencie, gdy przymknęłam powieki, by móc napawać się ciszą, jaka panowała w moim pokoju, usłyszałam dźwięk uderzających kamieni o okno. Natychmiast otworzyłam oczy i wstałam, po czym odstawiłam kieliszek z resztką wina na szafkę nocną i podeszłam powoli do okna. W pierwszej chwili myślałam, że to Niallowi zebrało się na głupie żarty, jednak po sekundzie uświadomiłam sobie, iż to niemożliwe, bo był on u Bena, na drugim końcu miasta. Kolejną osobą, którą obwiniałabym o przerwanie mojej ciszy był Louis, co było bardzo, ale to bardzo prawdopodobne, wiec pewnym krokiem podeszłam do okna i odsunęłam firankę, by ujrzeć na dole dobrze zbudowanego chłopaka z kamieniem w dłoni.

Zmarszczyłam brwi. To nie mógł być Louis.

I jak za magicznym machnięciem różdżki, poczułam za plecami chłodny powiew. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, iż był to właśnie on, a skoro Louis znajdował się ze mną w pokoju, to oznaczało...

- Uciekaj. - szepnął, jakkby obawiał się, iż tamten mężczyzna usłyszy choćby słowo.

Z początku wpatrywałam się w firankę, dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że ten mężczyzna, stojący przed moim blokiem, nie wróży niczego dobrego.

W pośpiechu chwyciłam skórzaną kurtkę i telefon, a następnie, wymijając bez słowa Louisa, poszłam do przedpokoju, by założyć swoje botki. Chwała Bogu za to, iż Destiney pojechała do swojej przyjaciółki, mieszkającej gdzieć niedaleko Bradford. Przynajmniej wiedziałam, że nic jej nie grozi.

- Jest ich dwóch. - obok mnie pojawił się Louis, a ja zastygłam w bezruchu. Nie wiedziałam, co mam robić. - Musisz wydostać się z domu i dotrzeć do Nialla.

- Czego oni chcą? - głos mi się załamał.

- Zemsty.

- Mało im?! Zamordowali cię, czy to nie wystarczająca zemsta?! - wybuchłam - I kto normalny, próbując zabić swoją ofiarę, rzuca kamieniami w jej okno, no kto?!

sweet despair // L.T.Where stories live. Discover now