Rozdział 5

348 29 2
                                    

 BETA: NIE MAM POJĘCIA, DLACZEGO WATTPAD NIE WYŚWIETLA ROZDZIAŁÓW NA BIEŻĄCO  JAK DODAJĘ.  TEN DODAŁAM W NIEDZIELĘ I DOWIEDZIAM SIE WŁAŚNIE, ŻE JEST PUSTA STRONA. Piszcie mi prosze, jeśli wyskoczy wam następnym razem, iż jest nowy rozdział, a tak naprawdę go nie ma. Za utrudnienia winić proszę jebniętego wattpada.

Dziękuję Asi za, mhm, czujność? (: Love you x

Wzięłam w dłonie kremowy kubek z kakao, bitą śmietaną i cynamonem. Uwielbiałam to połaczenie. Swojego czasu, Destiney dziwiła się jak to może mi smakować, a jedyną odpowiedzią, jaką jej wtedy dawałam było wzruszenie ramionami. Nie wszystko dało się wytłumaczyć, niektóre rzeczy po prostu się działy.

Podobnie było z kobietą siedzącą po drugiej stronie lokalu; miała worki pod oczami, a jej włosy dzisiaj chyba nie widziały szczotki do włosów. Ubrana była w rozciągnięty sweter, którego za pewne nie prała od niewiadomo jak długiego czasu. Nie podnosiła wzroku od dobrego kwadransu, co upewniło mnie tylko w przekonaniu, iż ktoś ją zranił. Oczywiście istniało prawdopodobieństwo, że miała po prostu gorszy dzień albo za kimś tęskniła; jednak widziałam aż zbyt dobrze, iż cierpiała. I ten ból mógłby być zbliżony do tego, który ja odczuwałam, gdyby nie fakt, że była ode mnie chyba o dwadzieścia lat starsza. Być może bólu nie da się podzielić na kategorie wiekowe, ale coś musiałam wymyślić, by nie porównywać się do tamtej blondynki. Nie chciałam wyglądać tak jak ona, kiedy przekroczę czterdziestkę.

Westchnęłam, biorąc kolejny łyk ciepłego już kakao i opierając głowę na ręce. Nadal byłam zmieszana tym, co wczoraj widziałam. Może Destiney ma rację i naprawdę zwariowałam? Ale to nie miałoby sensu, bo jedyne, co teraz odczuwam to pustkę; nie widzę rzeczy unoszących się w powietrzu, czy też nie opętał mnie demon. Po prostu cierpię po stracie osoby, na której mi zależało bardziej niż na swoim życiu.

Mimowolnie puściłam kubek i dotknęłam swojego lewego nadgarstka, czując się zażenowana przed samą sobą, iż było mnie stać na zranienie samej siebie jeszcze bardziej. W zasadzie to zostawiiłam niedokończoną rzecz; ostatnio bardzo często to robiłam. Chciałam mieć powód, by do czegoś wracać; by później dokończyć to, czego nie udało mi się zrobić poprzednim razem. Powiedzmy, iż chwilowo to była moja kotwica, która pomagała skupić mi się na tym, co mnie otaczało. A przynajmniej starałam się, aby tak było.

Zerknęłam kątem oka na chłopaka stojącego za ladą. Czułam na sobie jego wzrok, jednak nie miałam odwagi, by na niego spojrzeć. Chciałam to zrobić, ale nie potrafiłam. Nie znałam go, w takim razie, dlaczego się na mnie patrzył? W sumie, to od samego początku zachowywał się dziwnie w stosunku do mnie. Gdy pierwszy raz przyszłam do Delilah's zaczepił mnie i odciągnął od Louisa, mówiąc, żebym nie brnęła dalej w tę znajomość, że on mnie zrani. Wtedy go zbyłam i od tamtej pory już ze mną nie rozmawiał, tylko posyłał zazwyczaj pełne niepokoju spojrzenia, a ja go ignorowałam.

Bardzo dobrze opanowałam umijętność ignorowania ludzi. Można było powiedzieć, iż byłam w tym naprawdę dobra. Choć nie uważałam się za mistrza w tej dziedzinie, są lepsi, jednak łatwo odtrącałam od siebie bliskich. Pewnym wyjątkiem był Louis.

A skoro mowa już o zmarłych, to nie znalazłam żadnego odpowiedniego wyjaśnienia tego, co wydarzyło się wczoraj na cmentarzu. Po tym jak się obudziłam, rozmawiałam dość długo z Niall'em, jednak nic mu na ten temat nie powiedziałam. Stwierdziłam, że jeśli tylko z moich ust, wyszłyby słowa: naprawdę rozmawiałam z Louisem, on by mnie wyśmiał, a co najgorsze, wziąłby mnie za wariatkę, mimo, że przywykłam już trochę do tego określenia. No bo jakbyście zareagowali na informację o rozmowie z nieżywym chłopakiem?

Destiney zrobiła nam kolację, a potem poszedł do domu. Wypierałam się tego, ale potrzebowałam kogoś, z kim mogłabym tak porozmawiać jak wczoraj to zrobiłam z Niallem. Dzięki niemu, gdy rano wstałam, poczułam się o wiele lżej; jakby kamień spadł mi z serca, jednak nadal nie wiedziałam, czym był on spowodowany.

sweet despair // L.T.Where stories live. Discover now