Rozdział 3

440 30 3
                                    

Rzuciłam na tylne siedzenie czarnego audi A6 trzy torby z ciuchami, których kupno wymusiła we mnie Jade. Czasami się zastanawiałam, dlaczego nie miałam odwagi, by jej odmówić, jednak pięć sekund później, patrzyłam w jej zielone oczy i od razu wiedziałam; Jade mnie onieśmielała. Ta z pozoru wrednie wyglądająca dwudziestosześciolatka, w rzeczywistości była najukochańszą przyjaciółką, o jaką mogłabym kiedykolwiek prosić. Mimo tego, iż była ode mnie starsza o sześć lat, kochałam ją jak siostrę, której nigdy nie miałam. Bywała chamska, ale bardzo rzadko. Po części zastępowała mi rodzinę.

Oparłam się o drzwi pojazdu i spojrzałam na brunetkę, odpalającą papierosa. Skrzywiłam się, gdy wiatr zwiał obrzydliwy dym w moją twarz. Nienawidziłam osób palących. Do niedawna cię to pociągało, jakiś głosik zabrzmiał w mojej głowie. Ugh, ale nie u Jade. Jade jest moją przyjaciółką, a Louis był chłopakiem. To są dwie różne rzeczy.

- Jutro wieczorem spotykam się z Tylerem i planujemy iść do klubu. Wchodzisz w to?

Uniosłam brew na pytanie mojej towarzyszki; nigdy przedtem nie zapraszała mnie do klubu, kiedy szła ze swoim chłopakiem. Raz tylko poszłam z nimi do AngstB-Club, ale byłam z Louisem, więc to całkowicie inna sprawa.

Teraz...

- Mam już plany. - Odpowiedziałam wahając się. Brakowało mi jeszcze tego, by Jade zaczęła mnie błagać, co tak naprawdę wyglądało jak szantaż- nie, wtedy to był tylko i wyłącznie szantaż.

- Jakie? - Prychnęła, spoglądając na mnie - Obejrzeć cały maraton Doktora Who albo um, Pretty Little Liars?

Ton jej głosu nie wróżył nic dobrego.

- Hej! Odczep się od moich seriali! - krzyknęłam, próbując przybrać poważny wyraz twarzy. Serio, nie obrażaj tego, co kocham. - Możemy już wracać?

Wsiadłam do samochodu nawet nie obdarowywując Jade swoim spojrzeniem. Zamknęłam za sobą drzwi i siegnęłam po pas, jednak zastygłam w bezruchu, gdy zobaczyłam przez przednią szybę tę samą postać, co ostatnio w parku.

Czy to znaczy, iż w Doncaster był bardzo podobny chłopak do tego, którego straciłam? Bezsens. Czytałam, że każdy ma gdzieś na świecie swojego sobowtóra, ale nie sądziłam, iż jego pojawi sie akurat po tym jak prawdziwy Louis umrze.

W momencie, gdy zostawiłam luźno pas i chwyciłam za drzwi, do auta wsiadła Jade, lustrując mnie wzrokiem swoich zielonych oczu.

- Kendall? Wszystko gra? - Usłyszałam jej pytanie.

Musiałam szybko coś wymyślić, inaczej wyjdę na totalną idiotkę.

- Um, tak. - Zmarszczyłam brwi, otwierając drzwi od audi - Zostawiłam chyba portfel w Penny's. Zaraz wracam.

Nie pozwoliłam jej zareagować, ponieważ sekundę później szłam już niepewnym krokiem w stronę sobowtóra Louisa. Nie łatwo było mi to zrobić, bo jeśli był do niego podobny, choćby taki sam - ciężko byłoby mi cokolwiek powiedzieć, czy zrobić. Stałabym w miejscu i gapiła się w niego.

W zasadzie to nie miałam pojęcia, dlaczego teraz do niego podeszłam. Nie miałam mu niczego do powiedzenia, poza krótkim: "przestań sie podszywać pod mojego nieżyjącego chłopaka".

Minęłam kilku ludzi, którzy, widać było, że radośnie spędzali niedzielny dzień, w przeciwieństwie do mnie.

Słyszałam jeszcze za sobą krzyk swojej przyjaciółki, jednak go zignorowałam, oczywiście, że wiedziała, iż portfel mam w swojej torbie, leżącej na siedzeniu, zbyt dobrze mnie znała. W mgnieniu oka znalazłam się przy murku, o który opierał się chłopak. Wzięłam kilka głębszych oddechów, a następnie zrobiłam trzy kroki i dotknęłam ramienia nieznajomego. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, iż szatyn zniknął, ot tak.

sweet despair // L.T.Where stories live. Discover now