Rozdział 8

335 27 4
                                    

Od kwadransu leżałam w łóżku i wpatrywałam się w suft, zastanawiając się nad wczorajszym wieczorem. Kolacja z Niallem minęła mi nawet dobrze, mimo, iż nie byłam do niej zbyt pozytywnie nastawiona. Widziałam, że się starał, także nie naciskał na mnie, próbował zrozumieć, jednak... Jednak ja nadal nie chciałam się z nim spotykać. Było za wcześnie.

A pojawienie się Louis'a było dla mnie niemałym zaskoczeniem. Do teraz nie wiem, czy śniłam, czy nie. Jego widok był zbyt niewiarygodny, żeby być prawdziwym i zbyt realny do bycia tylko czystą fikcją.

Z trudem wczoraj zasnęłam, ponieważ cały czas myślałam o tym, co mi powiedział; że mam o nim zapomnieć. Jak mam zapomnieć o mojej miłości? Przecież to jest niewykonalne! Nadal go kocham i nie wiem, czy kiedykolwiek się z niego wyleczę.

- Kendall, wstałaś już? - do pokoju weszła Destiney, a widząc mnie pod kołdrą, jej wyraz twarzy natychmiast się zmienił na zmartwiony. - Miałaś dziś mi pomóc przy sprzątaniu strychu, pamiętasz?

Podniosłam się do pozycji siedzącej i podparłam głowę ręką, wzdychając.

- Jasne, że pamiętam. - odparłam po chwili - Daj mi pół godziny, doprowadzę się do porządku, zjem coś i będę gotowa stawić czoła pająkom i kurzowi.

Na moje słowa, moja ciocia się uśmiechnęła, a ja mimowolnie odwzajemniłam ten gest. Dawno tak łatwo nam się nie rozmawiało, mimo, iż wymieniłyśmy zaledwie dwa zdania.

- Czekam na górze. - posłała mi jeszcze jeden uśmiech, a następnie opuściła mój pokój.

Westchnęłam zrezygnowana. Naprawdę powinnam była być nieco bardziej przytomniejsza, gdy zgadzałam się na sprzątanie na tym zakurzonym strychu.

Podniosłam się z łóżka i poszłam do łazienki wykonać poranne czynności. Gdy skończyłam myć zęby, posmarowałam twarz kremem nawilżającym i wróciłam do swojego pokoju. Podeszłam do szafki i wybrałam z niej stary, szary, za duży sweter i ciemne leginsy, po czym się przebrałam. Włosy spięłam w kucyka, by mi nie przeszkadzały przy przenoszeniu pudeł i starych rupieci.

Nie odczuwając żadnego głodu, odpuściłam sobie śniadanie, wypiłam tylko szklankę soku pomarańczowego, a następnie opuściłam mieszkanie, kierując się schodami na strych. Gdy wdrapałam się na czwarte piętro, odetchnęłam, widząc otwarte drzwi i nucącą pod nosem ciocię, stojącą przy malutkim okienkiem.

- Jadłaś coś? - zapytała jakby doskonale znała odpowiedź.

- Nie jestem głodna. - mruknęłam i weszłam do pomieszczenia, stając na drewnianej podłodze. Od razu do moich nozdrzy dotarło pełne kurzu, duszne powietrze. Zawsze zastanawiało mnie, jakim cudem, nawet w zimę, strych był jedynym miejscem, gdzie było strasznie gorąco.

Usłyszałam zduszone westchnięcie Destiney, a chwilę później stała już przy części, która należała do nas. To było najbardziej zawalone dwa metry na świecie; kartonowe pudła, jakiś nieużywany już rower do ćwiczeń, kolejne pudło, mniejsze, większe, fotel, który wywaliła jeszcze moja matka, gdy mieszkałyśmy razem, zapomniany już przez wszystkich komputer i kilka kolejnych kolorowych pudełeczek.

- Wow, nie sądziłam, że tego będzie aż tyle. - zaskoczył mnie widok tych wszystkich rzeczy.

- Yeah, dawno nikogo tutaj nie było. - uśmiechnęła się w moja stronę ciotka, a następnie podeszła do największego z pudeł i zaczęła w nim grzebać - No dalej, pomóż mi z tym. - wskazała na kilka mniejszych - Poprzeglądaj te rzeczy.

Skinęłam głową i zrobiłam to, o co mnie poprosiła. W końcu nie byłam aż tak złą siostrzenicą.

Pierwszą rzeczą, jaka mi sie napomknęła, była kamera; czarna z kilkoma rysami, ale sądząc po mrygającym, czerwonym światełku, baterie musiały jej jeszcze działać, więc otworzyłam jedną jej część i momentalnie przed oczami ukazała mi się uśmiechnięta twarz. Przez kilka minut wpatrywałam się w swoje odbicie, a na oko dwunastoletnia dziewczynka skierowała obiektyw kamery na starszą kobietę, która siedziała na kanapie z mężczyzną, z pewnością nie będącym moim ojcem. To była mama i jej facet.

sweet despair // L.T.Where stories live. Discover now