Rozdział 4

320 26 5
                                    

Zapłaciłam za czerwonego znicza, posyłając starszej kobiecie w budce delikatny uśmiech i podziękowałam, biorąc zakupiony produkt. Następnie skierowałam się w miejsce, gdzie ostatni raz byłam trzy tygodnie temu. Nie do końca przemyślałam swoją decyzję o przyjściu tutaj. Nie byłam gotowa na stawienie czoła z szarym, kamiennym pomnikiem, na którym widniało imię i nazwisko osoby, którą kochałam.

Pod wpływem chłodnego wiatru, przycisnęłam znicz do piersi, idąc wolnym krokiem w miejsce, gdzie pochowano Louisa. W zasadzie to nie byłam tu ani razu, wyłączając sam pogrzeb; mijałam to miejsce wiele razy, jednak tylko mijałam. Jeśli ktoś przychodzi na grób osoby bardzo mu ważnej, to znaczy, iż pogodził sie z jej śmiercią. Ja się nie pogodziłam ze śmiercią Louisa. Nigdy tego nie zrobię.

Odnalazłam nagrobek Tomlinsona i stanęłam na przeciwko niego, nie do końca wiedząc, co zrobić. To nie tak, że nigdy nie byłam na cmentarzu; byłam jak zginęła moja matka, ale to było coś innego. Wtedy poniekąd udawałam, iż jest mi smutno z powodu jej odejścia.

Kucnęłam przed nagrobkiem i westchnęłam cicho, zdejmując wieczko znicza i wyjmując z niego biały wkład, a następnie go podpalając zapalniczką i wkładając na poprzednie miejsce. Postanowiłam go przy samym kamiennym prostokącie, po czym usiadłam po turecku.

- Cześć, Lou. - Mruknęłam łamiącym się głosem. - Jak się miewasz?

Okay, czy to normalne, rozmawiać z nagrobkiem?

Opuściłam głowę w dół, bawiąc się zapalniczką, byle tylko nie patrzyć przed siebie. Musiałam sobie wyobrazić, że on tutaj naprawdę był.

- Bo ostatni miesiąc był dla mnie jakimś koszmarem. - Dokończyłam nieco wyraźniej. - Mam nadzieję, że tam, gdzie teraz jesteś jest choć trochę lepiej niż tu.

Z trudem powstrzymywałam łzy.

- Wiem, że nigdzie nie podają lepszej herbaty cytrynowej niż w Delilah's, ale... Każdy musi w końcu spróbować, czegoś nowego, prawda? - Nie wiem, co było gorsze; fakt, iż mówiłam sama do siebie, czy to, że miałam nadzieję go zobaczyć. - Tyle się działo przez ten czas, gdy cię nie było...

Uniosłam wzrok, by móc spojrzeć na szary nagrobek. Może w ten sposób chciałam sobie wyobrazić, że na mnie patrzy?

- Destiney poszła na odwyk. - Szepnęłam - Dzień po twoim wypadku przyszła do mojego pokoju i obiecała, że się zmieni, byle tylko mi pomóc jakoś to przetrwać. Szkoda, że dopiero wtedy. - Dokończyłam jeszcze ciszej.

Co jeszcze chciałabym mu powiedzieć?

- Jade znowu wróciła do Tylera. - Uśmiechnęłam się delikatnie - Stwierdziła, iż nie może bez niego żyć. W sumie... - zmarszczyłam brwi - w sumie to się jej nie dziwię. Sama nie wiem, ile jeszcze bez ciebie wytrzymam. Nawet sobie nie wyobrażasz jak ciężko jest mi się budzić rano z myślą, że już nigdy nie zobaczę cię leżącego obok mnie. Że nigdy nie usłyszę twojego śmiechu albo nie poczuje twoich palców splątanych z moimi.

W tamtej chwili, nie byłam już w stanie powstrzymać łez i nigdy przedtem nie chciałam bardziej płakać.

- Tęsknię za tobą, Louis. Nawet nie wiesz jak bardzo, jak bardzo chciałabym cię przytulić, pocałować...

Prawdę mówiąc, to miałam ochotę rzucic wszystko i wsiąść do samochodu, zjechać nim z mostu i utonąć.

- Zaczynam wariować, bo ciągle widzę chłopaka, który jest do ciebie cholernie podobny.. A kiedy chcę z nim pogadać, to znika. To chore. Boże, jakie to chore...

Już sama nie wiedziałam, czego chcę. Ostatnim razem miałam wielką ochotę opierdzielić go znowu za to, że mnie zostawił, jednak z drugiej strony chciałabym poczuć jego bliskość.

sweet despair // L.T.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz