Rozdział 1

725 38 4
                                    

- Kendall, powinnaś zrozumieć, że twój chłopak już nie-

- Nic - zaczęłam szybko unosząc palec do góry - nie mów.

Destiney westchnęła i odwróciła się do mnie plecami, kończąc robić obiad. Nie miałam ochoty na tego typu rozmowy, byłam zbyt pochłonięta swoimi myślami.

Przez całe dnie siedziałam w swoim pokoju i starałam się nie wspominać, jednak na marne. Czy tego chciałam, czy nie, myśli same wpadały mi do głowy, co cholernie dobijało, ponieważ myśli te były związane tylko i wyłącznie z jedną osobą; osobą, którą straciłam, właściwie, przez jego własną głupotę.

Zeszłam z krzesła barowego, chwytając po drodze jeszcze czerwone jabłko z miski i wolnym krokiem skierowałam się do drzwi frontowych. Mając wiele wolnego czasu przez ostatnie trzy tygodnie, dużo czytałam, przede wszystkim o tym, w jaki sposób poradzić sobie w przypadku śmierci bliskiej osoby. W internecie jest wszystko, jednak w tym temacie... Ten temat wiele się różnił od reszty; każdy radził sobie w inny sposób, czasami wypierał fakt, iż ktoś umarł, czasami wpadał w narkotyki, alkohol, czy inne gówno, a czasami po prostu... Milczał, zamykał się w sobie - jak ja.

- Gdzie ty idziesz? - w przedpokoju, w ułamku sekundy pojawiła się moja ciotka. Nie wyglądała na zadowoloną.

- Na spacer. - odpowiedziałam krótko, zakładając tenisówki, a następnie zarzucając na ramiona granatową bluzę. Mimo, iż kończył się wrzesień, nie było aż tak zimno.

- Kendall, nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł. - czy ja usłyszałam w jej głosie troskę?

- Nie pytałam się ciebie o zdanie. - to nie tak, że nienawidziłam Destiney, także się nie buntowałam; potrzebowałam zrozumienia. Przecież niespełna trzy tygodnie temu straciłam najważniejszą osobę w swoim życiu, chłopaka, którego kochałam najbardziej na świecie. - Wrócę za godzinę. - mruknęłam w drzwiach, żeby nie wyszło na to, iż jestem niegrzeczna.

Nie czekałam na odpowiedź swojej cioci, opuściłam mieszkanie, uprzednio chwytając jeszcze w dłoń klucze oraz swój telefon. Zeszłam z pierwszego piętra, a kiedy wyszłam z bramy, uderzyło we mnie chłodne, wrześniowe powietrze.

Skierowałam sie w lewo, gdzie znajdował się niewielki park, który był miejscem szczególnie dla mnie ważnym; właśnie tam odbyła sie nasza pierwsza randka. Właściwie to nie do końca była randka, ale wolałam tak ją nazywać; w końcu byliśmy we dwoje. No i bardzo lubiłam spędzać w tym miejscu czas.

Idąc chodnikiem, spotkałam znajomego ze szkoły, jednak nie zwróciłam na niego większej uwagi, lekko tylko skinęłam mu głową, wgryzając sie w jabłko. Nigdy nie byłam duszą towarzystwa. Był taki okres w moim życiu, że zastanawiałam się, co takie widzi we mnie Louis.

Leżałam na łóżku, wtulona w swojego chłopaka. Byliśmy u niego, ponieważ jak to zwykle bywało w piątkowe wieczory, moja ciotka była już po dwóch butelkach wina, co równało sie z tym, iż na pewno zrobiłaby mi awanturę za to, że wróciłam tak późno do domu. Mimo mojej pełnoletności, traktowała mnie jak piętnastolatkę, która włóczy się po klubach i szmaci na prawo i lewo. Nie lubiłam tego, w jaki sposób ze mną rozmawiała, jednak nie mogłam jej za to winić; zawsze miała problemy z alkoholem, a gdy zerwał z nią chłopak, całkowicie pochłonęły ją procenty.

Poczułam dłonie Louisa na swoich plecach, więc machinalnie kąciki moich ust drgnęły ku górze.

- Nad czym myślałaś? - Usłyszałam jego zachrypnięty głos, co od razu podziałało na bicie mojego serca.

- O cioci Des. - Szepnęłam, a następnie poczułam jak mięśnie szatyna się napinają. - Szkoda mi jej, straciła ukochaną osobę i teraz smutki zatapia w alkoholu.

sweet despair // L.T.जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें