7. Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy.

1.5K 98 146
                                    

— Nakajima Atsushi... Kocham cię.

Słowa, na które szarowłosy tak długo czekał, właśnie padły. Choć związek nie trwał długo, bo zaledwie miesiąc, uczucie było w nich od dawien dawna. Te dwa wyrazy od razu sprawiły, że Atsushiemu niemal rozpłynęło się serce.

— Akutagawa Ryunosuke, ja też cię kocham — przycisnął go mocniej do siebie — Bardzo... Bardzo kocham... — delikatnie opadł na wiotkie ciało ciemnowłosego.

Oddech obojga był ciężki. W takiej chwili, na myśl szarookiemu przyszedł rachunek za pokój hotelowy.

— Ryunosuke... — wyszeptał w jego szyję, następnie próbując się na niej zassać. Nie umiał jednak zrobić malinki.

— Głupek... — szepnął, gładząc jego nagie plecy — Sierota Boża...

— Nie zaczynaj, proszę — ucałował go w czoło — Właśnie to zrobiliśmy, nie przerywaj pięknej chwili — uśmiechnął się, rozbawiony.

— Wiem, co robiliśmy. I myślę, że będę to pamiętał jeszcze przez najbliższy tydzień — westchnął — I czuł.

— Z-za mocno? Czemu nie mówiłeś?! — zmartwił się.

— Bo było idealnie — wymamrotał — Nic bym nie zmienił. To pierwszy raz, chyba wiadomo, że muszę się przyzwyczaić, znaleźć wygodną pozycję...

— Więc będą i następne?

— Więc będą i następne — skinął głową na potwierdzenie.

***

Noc spędzona w hotelu oznaczała jedno - wszyscy z agencji dowiedzieli się, co zaszło między Ryunosuke a Atsushim. Dazai czekał już przy wejściu, ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami. Obok stał jeszcze bardziej niezadowolony Chuuya.

"Jak to możliwe, że te bachory zdążyły to zrobić przede mną?" — krążyło rudzielcowi po głowie.

Nakajima z Akutagawą szli za ręce do momentu, gdy stanęli na przejściu dla pieszych, naprzeciw budynku agencji. Wtedy właśnie dostrzegli swoich „opiekunów". W ich spojrzeniu nie było nic, co choć minimalnie zachęciłoby, by do nich podejść. Jednak trzeba było prędzej czy później skonfrontować się z rzeczywistością i to właśnie ten moment. Nie ma co tego przeciągać.

— Um... Dzień dobry — przywitał się szarowłosy, gdy tylko się zbliżyli.

— Dzień dobry — Dazai patrzył na nich z góry — Jak mogliście?

— A-ale... — zaczął Atsushi.

— No bo my... Jestem już dorosły — wyprostował się Akutagawa.

— To świetnie, ale nie podoba mi się, że wasza cnota przepadła wcześniej, niż nasza — zmarszczył brwi.

— Co? Jesteś prawiczkiem? — szepnął zaskoczony Chuuya.

Osamu spojrzał się na niego zdziwiony.

— A ty nie?

— No jestem, ale...

— To... Może nas już przepuścicie? — podrapał się po karku żółtooki.

— Zabezpieczenie było? — zaczął odpytywać najniższy mężczyzna.

— B-było.

— A lubrykant?

— Lubrykant? Cóż...

— Banda idiotów — przewrócił oczami.

— Widzę, że się znasz, kochanie — szatyn ucałował partnera w skroń, na co ten oblał się rumieńcem.

Życie można ująć, jako epizod zakłócający spokój nicościDonde viven las historias. Descúbrelo ahora