14

17 3 27
                                    

Grzesiek położył mi rękę na plecach i lekko popchnął w stronę schodów wejściowych do jego domu.

— Czekaj, nie będę przecież wchodzić, zaczekam tu na ciebie i twojego tatę — powiedziałam, nie dając się poprowadzić dalej.

— Nie chcesz spędzić ze mną jeszcze trochę czasu? — zapytał, marszcząc brwi w geście niezrozumienia.

— Grzesiek, jasne, że bym chciała, ale robi się późno, a chciałabym spędzić jeszcze trochę czasu z rodzicami i Karoliną. Prawie z nimi dzisiaj nie pogadałam.

— Okej. — Uśmiechnął się lekko. — Ale skoro mam iść po tatę, wejdź chociaż do środka i tam na nas poczekaj. Po co masz marznąć na zewnątrz?

— Przypominam ci, że wracamy z trzygodzinnego spaceru — odparłam, śmiejąc się.

Jego uśmiech znacznie się rozszerzył.

— Nie kłóć się ze mną, Kama, dobrze?

— A bo co?

— Nie chcesz wiedzieć — powiedział, ciągle się śmiejąc, złapał mnie za rękę i pociągnął do środka. — Trzy minutki i wracam.

Zostałam w pomieszczeniu sama i zajęłam się jakże ciekawym oglądaniem ścian i kurtek wiszących na haczykach przybitych do ściany. Upewniając się, że nie słyszałam jeszcze kroków powrotnych Grześka, stanęłam też przed lustrem i zaczęłam się sobie przyglądać, żeby sprawdzić, jak się prezentowałam. Co prawda trochę poniewczasie, ale mówi się trudno. Oddaliłam się jednak od swojego odbicia, kiedy usłyszałam kroki — i rzeczywiście drzwi zaraz się otworzyły, ale Grzesiek nie był pierwszym, co zobaczyłam.

Najpierw w oczy rzucił mi się wielki bukiet czerwonych róż, który chłopak niósł przed sobą. Mimowolnie zakryłam usta dłonią.

— Grzesiek...

Na jego ustach widniał jeden z jego najpiękniejszych uśmiechów — najpiękniejszych, bo tych pełnych prawdziwego szczęścia.

— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Kama.

— Przecież cały ten dzień z tobą... Niczego więcej nie potrzebowałam — odparłam, biorąc od niego równocześnie kwiaty.

— Przecież nie byłbym sobą, gdybym nic dla ciebie nie miał. A z racji, że kwiaty są tylko tymczasowe, a moja miłość do ciebie nie, mam jeszcze coś trwalszego — dodał, a wtedy w jego prawej dłoni zauważyłam też niewielką torebkę prezentową. — Wiesz co, może pomogę ci jeszcze z tymi kwiatami, bo nawet nie będziesz w stanie zobaczyć, co jest w środku. — Roześmiał się.

Wymieniliśmy się zatem na chwilę prezentami, a ja rozchyliłam torebkę, żeby przekonać się, co skrywała. Ostrożnie wyjęłam to, co ukazało się moim oczom — stojący pionowo kawałek szkła, równo obcięty w kształt prostokąta. Już po chwili zorientowałam się, co trzymałam w rękach — były to dwa, złączone, prostokątne kawałki szkła, ułożone względem siebie prostopadle. Mniejszy spełniał funkcję podstawki, do której przytwierdzony był większy — na przebijającym z drugiej strony szkła białym tle, nadrukowany był fragment mojej i Grześka piosenki — naszej „Historii złamanych istnień". Podniosłam swój wzrok na chłopaka, z całych sił powstrzymując się przed uronieniem kilku łez.

— Grzesiek, to jest...

— Chwila, przecież nie obejrzałaś całości — przerwał mi z uśmiechem. — Zobacz, co jest po drugiej stronie.

Posłusznie obróciłam szkło o sto osiemdziesiąt stopni i po raz kolejny oniemiałam. Okazało się, że przebijające białe tło nie znajdowało się tam od tak. Statuetka była dwustronna — z jednej strony miała wydrukowany tekst piosenki, a z drugiej, na całej dostępnej powierzchni mogłam podziwiać moje i Grześka zdjęcie. Nie była to jednak fotografia przypadkowa, ale chyba moja ulubiona — ta, którą zrobiliśmy podczas sesji do naszej płyty, wykonana po zmroku, kiedy blask sztucznych ogni oświetlał nasze twarze.

II. 6 decyzji, które zniszczyły mój światWhere stories live. Discover now