15

20 2 24
                                    

Tydzień minął naprawdę w zawrotnym tempie. Poniedziałek i wtorek przeleciały na nauce, w środę byłam z dziewczynami w kinie, a czwartek minął tak szybko, jak zwykle, przez zajęcia w „Staffie". Kiedy natomiast obudziłam się w piątkowy poranek, żyłam już tylko koncertem. Nie byłam w tym zresztą odosobniona, bo kiedy na długiej przerwie zobaczyłam się z Grześkiem, zaproponował mi, żebyśmy poszukali pany Leny i zapytali jej, czy miała zamiar zjawić się na naszym wielkim wydarzeniu następnego dnia.

Generalnie pytaliśmy jej już o to wcześniej, ale nie dostaliśmy żadnej konkretnej odpowiedzi. Powiedziała nam wtedy, że bardzo by chciała i zamierzała zrobić wszystko, co w jej mocy, żeby się pojawić, ale nie miała pewności, czy coś ważniejszego jej nie wypadnie. Tymczasem w ten właśnie piątek, z uśmiechem potwierdziła nam, że jej obecność była już pewniakiem.

Do końca przerwy mieliśmy jeszcze parę minut, więc Grzesiek zaproponował, żebyśmy poszli usiąść pod moją salą, bo wszystkie „neutralne" miejsca w szkole o tej porze przerwy były już zajęte. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że musieliśmy przejść obok Sary i Kaśki, a — jak się okazało — nie mogło to przebiec spokojnie.

Szczerze mówiąc, po ostatnim razie już się niczego nie spodziewałam, ale jednak kiedy przechodziliśmy obok dziewczyn, Kaśka odezwała się do Sary — niby tylko do niej, ale jednak tak, żebyśmy ją dobrze usłyszeli:

— Ona naprawdę nie wstydzi się pokazywać z nim publicznie? Upaść do takiej ligi...

W duchu modliłam się, żeby Grzesiek nie zwracał na nie uwagi i ich nie usłyszał, bo to jednak ja przechodziłam bliżej. Odwróciłam więc jedynie głowę i posłałam jej mordercze spojrzenie, bo nie chciałam reagować inaczej. Póki istniała nadzieja, że Grzesiek nie ogarnął, że mówiły o nim, chciałam, żeby tak zostało.

— Kama, czy to było o tobie i o mnie? — spytał powoli, kiedy już je nieco minęliśmy.

— Daj spokój, nie zwracaj na nie uwagi — odparłam. — Nigdy mnie nie lubiły i teraz wygadują jakieś bzdury, żeby mnie sprowokować. Nawet ich nie słucham. — Uśmiechnęłam się lekko, choć nieco sztucznie. Chciałam zbagatelizować sytuację w oczach Grześka, żeby nie zaczął drążyć. — Nie stresujesz się przed jutrem, prawda? — Zmieniłam temat.

— Nie — odparł, unosząc lekko kąciki ust, ale nie był ze mną do końca obecny duchem.

Ze zmarszczonych brwi i wzroku wbitego w jeden punkt przed sobą, od razu wyczytałam, że intensywnie o czymś myślał i niestety w głowie miałam tylko jeden pomysł, co mogło go tak pochłonąć.

***

Z racji, że w koncercie Kaczmarskiej brała udział siódemka uczniów ze „Staffu", postanowiliśmy się podzielić w kwestii transportu. W najlepszej sytuacji był Kamil, bo jako maturzysta miał już prawo jazdy i na koncert mógł dojechać swoim samochodem, a jako że wszyscy mieliśmy dotrzeć w to samo miejsce, zaproponował podwózkę. Jedyny problem tkwił w tym, że na jeden samochód było nas co najmniej o dwie osoby za dużo. Byliśmy więc zmuszeni do poproszenia o pomoc naszych rodziców i postanowiliśmy wymieniać się wraz z następnymi koncertami. Na ten pierwszy, wywołujący największe emocje, tata Amandy zgodził się dodatkowo podwieźć mnie, Grześka i Justynę. Z Kamilem mieli się zabrać Damian i Natka, jako że dzielił ich tylko rok różnicy i po prostu znali się lepiej.

Za kulisami byliśmy godzinę przed planowym rozpoczęciem koncertu. Wizualnie byliśmy przygotowani, głosy rozgrzaliśmy jeszcze w domach, zatem krążyliśmy między sobą, dogadując ostatnie szczegóły odnośnie swoich występów — kto po kim wchodził i tak dalej. Nie sposób było również nie zauważyć organizatorki całego wydarzenia. Kaczmarska wyglądała tak profesjonalnie, jak zwykle, lawirowała między nami z czarną podkładką pod scenariusz, w który zresztą ciągle zaglądała. Podchodziła do każdego, przypominała sobie, z jaką piosenką dana osoba miała wystąpić i dawała ostatnie wskazówki odnośnie samego sposobu przekazania występu do obioru widzów. Doradzała, na jakim fragmencie się skupić, w jaki włożyć najwięcej emocji i które z nich były najważniejsze do wybrzmienia. Zdecydowanie była perfekcjonistką, ale nawet ją rozumiałam. Logiczne ułożenie piosenek, które same wybraliśmy, tak, by opowiedziały konkretną historię, nie było z pewnością łatwym zadaniem. Skoro poświęciła na to tyle czasu, oczywistym było, że chciała, aby na scenie urodziła się każda emocja, którą sobie wymarzyła.

II. 6 decyzji, które zniszczyły mój światDonde viven las historias. Descúbrelo ahora