Rozdział 1

11 2 0
                                    

Marisa Pov

Brodzę łyżką w jakiejś brązowej papce. Nawet nie wiem, co to jest i nie interesuje mnie to. Nie ma smaku czy też zapachu. Bardziej nadałoby się do klejenia tapet niż spożywania, ale tutaj nie można narzekać — to albo bycie głodnym.

— Jedz, bo za chwilę wracamy do cel. — Odzywa się moja towarzyszka.

Więzienna "filozof" pomaga mi przetrwać, odkąd tylko się tu znalazłam. Nie mam pojęcia, w jaki sposób, jednak zdobyła szacunek wszystkich osadzonych w naszym bloku. Wzięła mnie pod swoje skrzydła, dzięki czemu do dziś mam spokój od innych więźniarek. Na pewno nie zrobiła tego siłą, lecz mądrością. Kobieta spogląda na mnie, zatroskana.

Biorę kęs dziwacznej potrawy. Kleista, gumowa konsystencja zniechęca do jej przeżuwania, jednak na nic lepszego aktualnie nie mogę liczyć. Nasze obecne kucharki nie za bardzo znają się na robocie, ale tylko one chcą tu pracować za niską stawkę, narażone na kpiny ze strony osadzonych. Starają się, lecz ich daniom daleko do poziomu "da się zjeść". Mimo wszystko lepsze to, niż nic.

— Ohyda... — Nie mogę powstrzymać się od komentarza.

— Bywało gorzej. — Wzrusza ramionami.

— Chyba nie za moich czasów. To normalnie trucizna jakaś. — Odkładam łyżkę.

Omiatam spojrzeniem całą stołówkę. Każdy stolik jest zajęty przez głośno zachowujące się kobiety. Niektóre komentują mało apetyczną potrawę, inne wyśmiewają się z milczącej grupki siedzącej przy szarej ścianie, w rogu pomieszczenia. Zbieranina różnych osobowości, z których nieliczne starają się odciąć od reszty społeczeństwa, a pozostałe chcą być "elitą" wśród nas. To nie ma większego sensu, na co im ta pozorna wyższość? Nikt więcej ich nie uzna za te "lepsze". Nikt nawet ich nie rozpozna na ulicy, kiedy tylko stąd wyjdą. Tutaj są tylko szczurami w klatce, chcącymi oszukać się, że to pałac, a one uchodzą za księżniczki.

— Jak ty z nimi wytrzymałaś tyle lat? — Odwracam głowę w stronę towarzyszki.

— Za zachowaniem każdej z nich kryje się jakaś historia. Nie oceniam ich przez pryzmat obecnego zachowania, a próbuję się dowiedzieć, dlaczego uciekają się do przemocy, znęcania psychicznego czy też wyszydzania innych osób. Czemu tak pociąga je zło? To wina nadopiekuńczej matki, a może zaborczego ojczyma? Nie były akceptowane przez kolegów, czy molestowane przez kogoś z najbliższego otoczenia? Chowają się za maskami samic alfa, by tutaj przetrwać i ukryć ból, jaki noszą w sobie. — Kładzie łyżkę na tacce. — Nawet ty, dziecino, zasłaniasz swoje cierpienie za obojętnym wyrazem twarzy. Aż sama zaczynasz wierzyć, że jest ci wszystko jedno.

Więzienna "filozof" czy też Leal McKnight odsiaduje tu już około czterdzieści lat. Młodo wyszła za mąż. Wydawało jej się, że poślubiła ideał. Wysoki, umięśniony brunet o piwnych oczach, za którym uganiała się przynajmniej połowa szkoły. Sportowiec, któremu wróżono karierę. Pierwsze pięć lat małżeństwo wyglądało, jak z bajki. Leal była księżniczką noszoną przez swego księcia na rękach. On coraz częściej wyjeżdżał na kolejne rozgrywki, trąbiły o nim światowe media i brukowce. Kontuzja kolana wszystko zmieniła. Jej wybranek nie mógł już więcej grać, zamiast tego zaczął sięgać po alkohol i narkotyki. Do tego radość przynosiło mu znęcanie się psychiczne oraz fizyczne nad Leal. Nie chciała zostawić męża, w końcu ślubowała go nie opuścić i trwać przy nim "na dobre i na złe". Jednak to ją przerastało. Pomału miała dość. Próby ucieczki kończyły się tym, że zawsze ją odnajdywał i tłukł do nieprzytomności. Posiadał znajomości, więc nie było szans, żeby jej zgłoszenie potraktowano poważnie. Zdesperowana, chcąc wreszcie się uwolnić, sięgnęła po ostateczność. Nikt jej nie wierzył, odwrócili się od niej przyjaciele i rodzina. Zrozpaczonej kobiecie nie pozostało nic. Gdy wrócił pijany z kolejnego męskiego wieczoru i zasnął na sofie w salonie, gdyż do sypialni już dotrzeć o własnych siłach nie mógł, Leal sięgnęła po nóż, zadała jeden, drugi, trzeci cios, aż zakończyła na chyba dwudziestu siedmiu. Biegli orzekli jej poczytalność, a rodzina i znajomi ofiary postarali się, żeby wdowa już do końca życia z więzienia nie wyszła. Na początku ciężko jej było się przyzwyczaić do nowego środowiska. Jednak z czasem współwięźniarki musiały ją zaakceptować. Jest życzliwą osobą, która zawsze wysłucha i nigdy nie ocenia. Dlatego teraz jest jedyną kobietą, do której każdy z naszego zamkniętego społeczeństwa więziennego zgłasza się, o poradę. Sama nie wiem, czemu tak wprost opowiada swoją historię każdemu, kto tylko ją o to spyta. Może w ten sposób próbuje wzbudzić zaufanie rozmówcy i dzięki temu łatwiej się przed nią otworzy?

Koszmar [Poranione dusze. Tom II]Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon