Rozdział 20

5 1 0
                                    

— Podrzucicie mnie? Wóz nie chciał odpalić, więc musiał odjechać na lawecie, a strasznie mi się spieszy. — Josh nas dogania.

— Jasne, gdzie mamy cię wysadzić? — Luke otwiera drzwi od samochodu.

— Kawałek za miastem, umówiłem się tam z kimś.

Pasażer na gapę ubiega mnie, zajmując wygodnie miejsce za siedzeniem kierowcy. Siadam więc obok Hemmingsa. Odwracam wzrok w stronę szyby, nie chcąc przez całą drogę przyglądać się gębom towarzyszy. Liczę, że widoki umilą mi podróż, a przynajmniej odwrócą uwagę od nachodzących mnie myśli. Niestety, tak się nie dzieje. Nieopisane uczucie wciąż mnie rozpiera. Chciałabym powiedzieć, iż jest to duma, jednak pomieszana z goryczą. "Cross" już nam nie zagraża, tygrysy się nim nakarmiły, lecz ta myśl nie działa kojąco. Chcę się tym cieszyć, ale nie potrafię. Śmierć przyjaciół mi to uniemożliwia. Wrócili tu dla mnie i Luke'a, wiedzieli o zagrożeniu, a mimo to mieli nadzieję na ucieczkę od ostatecznego. Ich utrata strasznie boli. Owszem, zawiedli moje zaufanie i skrzywdzili nie raz, ale nie życzyłam im z tego powodu tak strasznego końca.

Łapię głęboki oddech, jednocześnie zamykając powieki. Staram się powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. Przygryzam dolną wargę wystarczająco mocno, by poczuć metaliczny posmak krwi. Przynajmniej tym uczuciem chcę zagłuszyć potrzebę wylania morza łez. Nie mogę teraz się popłakać — muszę być silna. Załamywaniem nie przywrócę im życia, a swoje mogę zrujnować. Już raz próbowałam się zabić z tego powodu.

— Turner, żyjesz? — Luke szturcha mnie łokciem.

— Czego chcesz?

— Sprawdzić czy nie odpłynęłaś za daleko.

— Skup się lepiej na drodze. — Spoglądam we wsteczne lusterko.

Josh siedzi z głową opartą o dłoń. Przygląda się mijanym budynkom, niewzruszony. Śmierć byłego pracodawcy chyba nie robi na nim wrażenia. Wiem, jest byłym dowódcą SWAT, do tego przez wiele lat pracował dla "Crossa", jako spec od brudnej roboty. Nie jedno już widział, lecz myślałam, że odejście Matthew z tego świata, wywoła u niego jakąś reakcję. W końcu zniszczył mu karierę, a ten facet nic. Jest wyprany z emocji, czy co? Pomógł przy zabiciu Mike'a, jak dla mnie również ponosi winę! Może Luke uważa inaczej, skoro się dogadują, ale ja zostanę przy swoim.

Mężczyzna kieruje wzrok w stronę wstecznego lusterka. Szlag, dostrzega, że mu się przyglądam. Momentalnie odwracam głowę, jak speszone dziecko, przyłapane na podglądaniu. Wlepiam wzrok ponownie w widok za szybą. Teraz jest już zupełnie inny, ogromne budowle zostają zastąpione przez krętą ścieżkę oraz wzgórza.

— Skręć w lewo, za chwilę będziemy na miejscu. — Uprzedza Hemmingsa, gdy docieramy do rozwidlenia dróg.

Luke bez namysłu wykonuje jego polecenie. Widząc jedynie drzewa, krzewy oraz strome zbocze przypominam sobie o wypadku z Cliffordem. Otaczam się ramionami, niespokojna. Spoglądam na drogę pełna obaw. Całe szczęście ścieżka nie jest długa, do celu docieramy po około kwadransie.

Naszym oczom ukazuje się konstrukcja sporych gabarytów, wykonana z zardzewiałej blachy. Część dachu już dawno musiała odlecieć, bo dostrzegam jego fragment niedaleko ogromnego wejścia, które nie zachęca, by wkroczyć do środka.

Blondyn zatrzymuje pojazd niedaleko okropnej, ziejącej pustki, która powinna być zasłonięta drzwiami, lecz ich też brakuje. Wewnątrz panują egipskie ciemności, nic nie jestem w stanie dostrzec.

— Ponure miejsce. Na pewno tutaj chcesz wysiąść? — Nie kryję zdziwienia.

— Wszyscy tu wysiadamy.

Koszmar [Poranione dusze. Tom II]Where stories live. Discover now