106. - koniec

1.1K 53 7
                                    


— Dziękuję, profesor McGonagall — powiedział Harry, gdy kobieta wstała i skierowała się do wyjścia. — Wiem, że to było dość nieoczekiwane, ale um... i tak jesteśmy spóźnieni.
Kobieta odwróciła się w drzwiach.
— Minerwa, Harry. To dotyczy również ciebie, Draco.
— Dziękuję, Minerwo.
Harry był dumny, że w głosie Draco słychać było tylko delikatne drżenie.
Drzwi zamknęły się za dyrektorką i Harry z Draco zostali sam na sam z portretami dyrektorów Hogwartu.
Obraz Snape'a był pusty, ale mężczyzna nie był daleko. W ciągu dziesięciu sekund pojawił się na płótnie, tak energicznie jak zawsze, szaty mu zawirowały, co było jeszcze wyraźniejsze, gdy były wykonane z farby.
— Potter, elokwentny jak zawsze — zadrwił, patrząc na nich z góry.
Czasy, kiedy to mogło urażać, minęły bardzo dawno, pomyślał Harry.
— Dzień dobry, panie profesorze.
— Naprawdę? Gdybyś zapomniał przypomnę ci, że jestem martwy.
— Och, daj spokój Severusie — wtrącił się Dumbledore, ziewając dyskretnie i przeciągając się na fotelu. — Wiesz dobrze, że i w takim stanie można mieć dobry dzień.
— Dzień dobry, panie dyrektorze — przywitał i jego Harry, odwracając się z uśmiechem.
— Witaj, Harry. Witaj, Draco. — Dumbledore uśmiechnął się do nich obu. — Widzę, że wyrośliście na prawdziwych mężczyzn. Dobrze was widzieć.
— Sir. — Draco ukłonił się sztywno.
— Teraz to nie ma znaczenia. — Głos dyrektora był wyjątkowo delikatny. — Nie masz się czego wstydzić, Draco. Mam nadzieję, że o tym wiesz. Zostałeś postawiony w tej niemożliwej do rozwikłania sytuacji przez dorosłych, którzy nawet wtedy powinni się o ciebie troszczyć. Sam znalazłeś w sobie siłę. Nigdy nie zapomnę, że z własnej woli opuściłeś różdżkę.
— W przeciwieństwie do mnie — wycedził Snape.
— Severusie, czy musimy przechodzić przez to jeszcze raz? Mówisz tak, jakbym nie dał ci żadnego wyboru.
— Być może jednak dasz mi trochę prywatności. Czyżbyś odniósł wrażenie, że Potter i Malfoy przyszli do ciebie?
Harry pomyślał, że nawet jak na Snape'a to było niegrzeczne, ale Dumbledore nie wyglądał na urażonego.
— Masz rację, Severusie. Masz rację. Na czwartym piętrze jest obraz czarodzieja, do którego zawsze mogę wpaść. Juchuuu! — krzyknął i zniknął o obłoku purpurowych iskier.
— Pozer — mruknął pod nosem Snape.
— Trochę tak, sir — powiedział Harry, uśmiechając się mimowolnie. Śmierć wcale nie zmieniła charakteru profesora eliksiru.
Snape zmrużył oczy.
— Czy to dla ciebie zbyt wiele, żebyś tytułował mnie właściwie?
Och! Harry skinął głową.
— Oczywiście, że nie. Miło cię widzieć, dyrektorze.
— Potter, nigdy nie przypuszczałem, że usłyszę coś takiego od ciebie.
— Cóż, teraz usłyszałeś — oświadczył Harry, wyczuwając, że w końcu dostał szansę, żeby powiedzieć to, co chciał. — Teraz widzę cię na honorowym miejscu wśród dyrektorów Hogwartu, tak jak powinno być.
— Grubiański jak zawsze — odparł Snape, kręcąc głową.
Ale Harry i tak to dostrzegł. Profesor był zadowolony, widział to w jego oczach. To miało sens. Snape zawsze pragnął Orderu Merlina. To, co się działo teraz, było podobnym rodzajem uznania.
— Potter, zostałem dyrektorem z rozkazu Czarnego Pana.
Osobiście Harry pomyślał, że Snape robi to, co w przeszłości. Chce go sprowokować, więc powie jeszcze więcej. Nie, żeby profesor dbał o jego opinię, ale od kogoś musiał to usłyszeć.
— Tak — odparł. — I zrobił pan to, co było słuszne, a nie co łatwe. Chroniłeś studentów przed śmierciożercami, którzy tu uczyli. Pomagałeś mi tak, jak zakładał plan Dumbledore'a, chociaż gdyby cię złapano, zamęczono by cię na śmierć. Bez ciebie zginęlibyśmy wszyscy, a Hogwart przestałby istnieć. Byłeś wielki dyrektorem, profesorze. Największym ze wszystkich.
— Nie zachowuj się jak sentymentalny idiota.
Harry uśmiechnął się.
— Gdybym był sentymentalnym idiotą, marzyłbym, żeby jedno z moich dzieci nazwać Albus Severus, po dwóch najdzielniejszych osobach jakie znałem.
— Albus Severus Potter — Snape uśmiechnął się ironicznie. — W porządku, dzięki Merlinowi, że jestem martwy. Każde dziecko, noszące takie imię zostałoby przydzielone do Slytherinu zanim Tiara Przydziału dotknęłaby jego głowy, a nie chciałby mieć Pottera wśród moich wychowanków.
Do tej pory Draco nie powiedział ani słowa, ale teraz został wystarczająco zaskoczony słowami Harry'ego i ripostą Snape'a.
— Dlaczego sądzisz, że dziecko o takich imionach zostałoby tak właśnie przydzielone?
— Czy małżeństwo z Potterem zaszkodziło twoim szarym komórkom? Inicjały, Draco. A.S.P.
— Och! — Draco przestąpił z nogi na nogę. — Więc tego dnia tu byłeś? Nie pokazałeś się.
— Mów jaśniej. Jakiego dnia?
— Tego dnia, kiedy przyszedłem powiedzieć ci, że mam poślubić Harry'ego. Czekałem godzinę. Opuściłeś obraz, tak jak dzisiaj? Nie chciałeś słuchać mojej paplaniny o tym, jak bardzo go kocham?
— Nie — odparł ostro Snape, potem westchnął i opadł na krzesło namalowane na portrecie. — Minerwa powiedziała mi, jaki jest powód twojej wizyty. Postanowiłem, że zniknę.
Draco wzdrygnął się.
— Nie chciałeś mnie widzieć.
— Dokładnie mówiąc, nie chciałem cię widzieć tego dnia.
— Dlaczego? — Głos Draco był pełen bólu. — To był dzień mojego ślubu. Chciałem się z tobą spotkać. Tak wiele zrobiłeś dla mnie, chciałem ci podziękować i prosić o przebaczenie, a ty... — odchrząknął. — Czy nie akceptujesz Harry'ego nawet na tyle, że nie chcesz życzyć mi szczęścia?
— Jeśli potrzebujesz, żeby ci życzyć szczęścia, to nie jesteś gotowy do małżeństwa.
— Nie potrzebuję...
— Draco — przerwał mu Snape — odszedłem, bo to był dzień twojego ślubu, a nie dlatego, że nie mogę znieść Pottera. W końcu udowodnił, że jest odpowiedzialny.
Harry omal się nie przewrócił. „Być odpowiedzialnym" w ustach Snape'a znaczyło więcej niż setka nagród przyznanych przez Ministerstwo.
— Po prostu nie chciałem zniszczyć dnia twojego ślubu — kontynuował profesor. Jego ciemne oczy skierowane było na Draco, gdy pochylał się w jego stronę. — To byłby pierwszy raz, kiedy rozmawialibyśmy od zakończenia wojny. To nie mogła być miła rozmowa, wywołałaby wiele gorzkich wspomnień i poczucie winy. W dniu ślubu należy się cieszyć. — Snape zacisnął dłonie i przymknął oczy. — Draco, zawsze chciałem, żebyś był szczęśliwy, a tak nie byłoby po naszej rozmowie.
— Aha — powiedział bardzo cicho Malfoy. — Więc zrobiłeś to z troski o mnie.
— Nie masz pojęcia, jakie to było trudne. — Snape otworzył oczy, a potem je zmrużył. — Musiałem się wycofać do mojego drugiego portretu.
— Masz drugi portret, panie dyrektorze? — zapytał Harry, celowo używając tego tytułu.
— Moja matka miała moją małą figurkę, pochowano ją razem z nią. Pobyt tam nie był raczej przyjemny.
Błe... Harry'emu udało się zachować obojętny wyraz twarzy, ale to było... Fuj...
Z drugiej strony to był niezbity dowód, że Snape naprawdę troszczył się o Draco. Harry'emu spodobała się ta myśl. Nie chodziło tylko o Wieczystą Przysięgę, która za życia zmuszała Snape'a do ochrony Draco. Profesor chronił go niezależnie od niej. Nawet nie musiał pytać, wiedział, że robił to również na siódmym roku Draco.
— Wyjdę, żebyście mogli porozmawiać w cztery oczy — powiedział. — Sądzę, że macie sobie wiele do powiedzenia. Ale jest jeszcze jedna rzecz, dyrektorze. Chciałem panu podziękować za wszystko, co pan dla mnie zrobił, poczynając od pierwszego roku, gdy powstrzymał pan Quirrella od przeklęcia mojej miotły. I chciałbym powiedzieć, że żałuję, że wtedy nie znałem pana lepiej, bo mógłbym ci zaufać, kiedy to było naprawdę ważne.
— To już dwie rzeczy, Potter — wycedził Snape. — Ale jak się okazuje, zaufałeś mi wtedy, kiedy to było naprawdę ważne. Gdybyś tak nie zrobił, wrzuciłbyś moje wspomnienia w błoto, a nie wykorzystał ich tak, jak był chciałem. Sądzę, że teraz już wyjdziesz?
— Tak — odpowiedział Harry. — Pospaceruję trochę. Cieszę się, że mogłem się z tobą spotkać, dyrektorze.
— Wyjdziesz wreszcie?
Harry uśmiechnął się, a potem ruszył w stronę drzwi.

* * *

— Rozmowa się udała? — zapytał później, zeskakując z kamienia obok jeziora.
— Severus miał rację. — Draco podszedł do Harry'ego i westchnął z przyjemności, kiedy natychmiast został objęty i przytulony. — Były rzeczy, które musiały być powiedziane. Bolesne rzeczy. Dzień naszego ślubu nie był na to najlepszą porą.
— Ale wszystko w porządku?
— Tak, Harry. — Draco pocałował go w szyję. — Rozmowa o wojnie jest straszna, ale tak długo jak mam ciebie...
— Czy ty słyszysz sam siebie?— Harry przechylił głowę i pocałował męża w usta. — Powiedziałeś, tak długo jak mnie masz. Nie wiesz jeszcze? Nie rozumiesz? Masz mnie. Jesteśmy związani do końca życia i jeszcze dłużej.
— Wiem. — Draco odsunął się, popatrzył na spokojną taflę jeziora, jego twarz wyglądała jak wyrzeźbiona z marmuru. — I tylko szkoda, że tak długo nie mogłem uwierzyć, że na ciebie zasługuję.
Harry rozumiał jego uczucia.
— Kiedyś sądziłem, że nie zasługuję na posiadanie rodziców.
Na chwilę zapadła pełna bólu cisza.
A potem Draco mocno splótł ich palce.
— Ale dorosłeś i zrozumiałeś, że zasługujesz na nich jak każdy inny człowiek. To, co się stało, nie było twoją winą, tak jak i to, że twoi krewni nie chcieli być twoją prawdziwą rodziną. Wszystko potoczyło się... Tak jak się potoczyło.
— Tak. — Harry przełknął ślinę. — Teraz to wiem. I pewnego dnia ty też zrozumiesz, że też zasługiwałeś na prawdziwe dzieciństwo. Było inaczej, ale kiedy zacząłem się nad tym zastanawiać doszedłem do wniosku, że jesteś dobry, Draco. Zasługujesz na to, żeby być szczęśliwym.
— Widzisz, dlaczego Severus nie chciał rozmawiać ze mną w dniu naszego ślubu. Uznałby, że jestem ckliwy.
Pora na zmianę tematu, pomyślał Harry.
— Czy Dumbledore wrócił, zanim wyszedłeś?
— O tak. Przeprosił, że będąc na portrecie nie może mnie poczęstować cytrynowym dropsem. — Draco parsknął śmiechem. — Ale najwyraźniej może częstować się sam. Wyciągnął rękę i podkradł je z portretu Severusa, Severus odebrał je, a on podkradł je ponownie. Potem Snape zagroził mu, że uwarzy rozpuszczalnik.
Harry roześmiał się.
— Może powinniśmy zamówić drugi portret Snape'a i powiesić go w komnatach Ślizgonów. Wiesz, żeby czasami mógł uciec od Dumbledore'a bez konieczności wchodzenia do grobu matki.
— Błe... — Draco skrzywił się. — Chyba nie musisz być taki dosłowny. Zawsze może odwiedzić każdy inny portret w zamku.
— Snape udający się wizytą na pogaduszki?
— Punkt dla ciebie. — Draco rozejrzał się. — Będę musiał wrócić i ponownie z nim porozmawiać. To bolało, ale było dla mnie dobre. Sądzę, że następnym razem będzie lepiej.
— A jeśli nie — odparł wesoło Harry — kiedy wrócisz do domu mogę sprawić, że będzie cię bolało bardziej. Wystarczająco, żebyś zapomniał o rozmowie. Nie myśl, że musisz mnie zachęcać do bicia po jądrach. Będę więcej niż szczęśliwy, jeśli zrobię to na twoje życzenie.
— Doprawdy? — zapytał oschle Draco. Nigdy bym tego nie zgadł.
— Nie tylko jądra. Wychłostam każdą część ciała, jaką będziesz chciał.
Draco uśmiechnął się.
— Wiedziałem, że był jakiś powód, dla którego chciałem cię za mojego męża i pana.
— Bo potrafię posługiwać się pejczem?
— Bo cię kocham — powiedział Draco, ponownie się do niego przytulając. — Bo jesteś doskonały.
— Nie jestem. Ty też nie. Nikt nie jest. Ale wiesz, Draco? Jako para jesteśmy idealni i tylko to się liczy.
— Tak. — Draco uśmiechnął się. — Chodźmy do domu, Harry Panie.
Dom. Kiedyś był nim Hogwart.
Teraz Harry wiedział jeszcze coś. „Dom" to nie było coś zbudowane z cegły, drewna czy kamienia. To byli ludzie, na których można było liczyć niezależnie od wszystkiego. Dom zbudowany z miłości, poświęcenia i troski.
Dom to był Draco. Narcyza, Ron, Hermiona, a nawet na swój sposób Lucjusz.
Ale przede wszystkim Draco.
— Tak — powiedział cicho. — Chodźmy.
Przyciągnął Draco do siebie i aportował ich daleko od Hogwartu.
Nie miało znaczenia gdzie się znajdą.
Gdziekolwiek by się udali, tak długo jak byli razem zawsze będą w domu.

*Asp - żmija

KONIEC

OWNED (Drarry)Où les histoires vivent. Découvrez maintenant