Rozdział II. Co się wydarzyło w Wielkim Borze

76 14 19
                                    

Przed nimi stała osoba o długich, potarganych włosach szarawego koloru, z pojedynczymi liśćmi i igliwiem zaplątanym w tę pajęczynę. Gdy podniosła twarz – o dziwo czystą, świeżą, błyszczącą od czegoś przypominającego żywicę – było jasne, że cała sala patrzy nie na mężczyznę, a młodą kobietę.

Jakby na potwierdzenie tego przyporządkowania, dziewczę odchyliło poła płaszcza, a oczom zebranych ukazała się stara zbroja w formie gorsetu z herbem rodu Virinemus – wielkim drzewem z liściem po jednej stronie i głową ptaka po drugiej – opinającym skromny biust.

Ciszę przeszył śmiech – znowu ten śmiech – króla:

– Dziewczynko, kogo próbujesz oszukać? Ramus nie miał córki.

Wielki Aer nie był tego pewien. Patrzył na tę twarz – skupioną, zdecydowaną, rozświetloną – i wiedział, że to nie może być oszustwo. Nagle to lico skierowało się w jego stronę, a kobieta powtórzyła:

– Zapytaj go, co się wydarzyło dziś w nocy w Wielkim Borze.

Król spojrzał w stronę swojego zaufanego maga i przedrzeźnił zielony kaptur:

– No, powiedz mi, co się wydarzyło dziś w nocy w Wielkim Borze.

Wielki Aer nie mógł wydobyć z siebie słowa. Patrzył na zieloną postać i nie wiedział, jak opisać to, co zobaczył zaledwie kilkanaście godzin wcześniej.

– Dobrze, ja chętnie powiem. A nawet zaprezentuję. Otwórzcie okiennice.

Ta prośba wydała się idiotyczna. Po co zadawać sobie tyle trudu, by otworzyć wielkie okiennice sali balowej? Król zaczął coś bełkotać, ale Wielki Aer przerwał mu, ostro krzycząc:

– Otwórzcie okiennice!

Rozgorzało zamieszanie. Okna pospiesznie otwierały się, ale nikt na nie nie patrzył. Teraz wszyscy skupili się na magu, który wciąż utrzymywał nad nimi swoją burzową chmurę.

– Co robisz, Ventuisie? – król nie krył zniecierpliwienia, czego dowodem było ostro wypowiedziane imię, rzadko wybrzmiewające w ustach władcy i kogokolwiek innego.

Wielki Aer nie zwracał na niego uwagi.

– Chmura – powiedziała kobieta, nie spuszczając wzroku z maga – chmura nie pozwoli mi tego zaprezentować.

– Będziesz musiała sobie z tym poradzić – odparł.

Do tej dyskusji powrócił ignorowany król, zirytowany do granic możliwości i czerwony jak dojrzałe jabłko.

– Co tu się dzieje?!

– Królu! – Kobieta w zielonym płaszczu lekko się ukłoniła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie ten dystyngowany, znany z dworskich spędów i lekcji etykiety młodych panien, a szeroki, niekulturalny, ale niezwykły. – Królu! Chciałabym zaprezentować, jak pokonałam waszego wroga wczorajszej nocy w moim Wielkim Borze.

Zanim monarcha zdążył zareagować, szarowłosa zrzuciła z siebie płaszcz, ukazując brudne płótno sukni i herbowy gorset w całej okazałości. Jej wysokie buty, podobne do tych, jakie nosili żołnierze, zdawały się być zrobione z liści i związane sznurem takim, jakiego używano do słomy. Jej ręce, widoczne od łokci, pełne były bruzd, zgnieceń i brzydko zrośniętych blizn. Zamknęła oczy. To dziecko lasu – zdążył pomyśleć Wielki Aer, gdy zabrzmiała muzyka.

Znał ją. Znał tę kompozycję szumu drzew, śpiewu ptaków i innych, nieopisanych odgłosów, składających się na utwór, który przebił się przez próg sali dzięki szeroko uchylonym oknom.

Kobieta zaczęła poruszać się w sposób, który bez wątpienia nie przystoił damom. Jej ręce pływały w powietrzu, przypominając nieudolną dyrygenturę, a taniec nie był podobny do żadnego znanego publice. W jej ruchach była pewna zwierzęcość, ale też cechowały je brak jakiegokolwiek wstydu, pewność działań, dziwne piękno. Przez okna wleciał wiatr niosący liście, kwiaty, owoce leśnych krzewów, gałęzie, kurz i inne, trudne do zauważenia w tym wirze części natury. Szarowłosa, za pomocą dłoni, uformowała z nich kilka postaci przypominających ją samą – krok w krok poruszały się jak ona i nawet w tym świetle, przez ich niesamowity pęd, trudno było zdecydowanie stwierdzić, że faktycznie nie są ludźmi. Wielki Aer widział więcej: przez ten dziwny teatr przebijała zieleń i czuł moc, którą mógł już przywitać jak starego znajomego, mimo że tak naprawdę zupełnie jej nie znał.

Melodia przyspieszyła i słychać było, że dąży do wielkiego finału. Kobieta znów się uśmiechnęła, otworzyła oczy i nagle wydarzyło się coś, czego Wielki Aer nie przewidział, choć powinien, bo przecież widział już to przedstawienie.

Postaci zaczęły wirować jeszcze szybciej, a ich ręce przy każdym ruchu rąk świstały niczym miecz i cięły ubrania, grube skóry, aksamity i płótna wszystkich osób na sali, prócz Wielkiego Aera i króla. Ludzie zaczęli wstawać i uciekać z popłochem, a po drodze gubili części garderoby – płaszcze, koszule, a nawet spodnie. Niektórzy stracili część długich włosów, które unosiły się w powietrzu niczym babie lato. Po każdym cięciu postaci kłaniały się w rytm muzyki, a ich stwórczyni patrzyła znów prosto na maga, który w końcu zdecydował się zareagować i za pomocą swojej chmury zmiótł całe to nieprawdziwe, choć niebezpieczne towarzystwo z podłogi sali. Wszystko wróciło do normy, choć nic już nie miało być takie samo.

Zielony Kaptur. Tom I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now