Rozdział XX. Tam, gdzie coś już było

56 4 86
                                    

Jego głowę wypełniał przeraźliwy dysonans. Kilka przeplatających się w atonalności melodii zaprzeczało logice dźwięków, jakie kiedykolwiek słyszał. A przecież dobrze znał te nuty, odgrywał je regularnie na dziwnym instrumencie – swoim ciele. Wydobywał niskie tony i zadęcie magii, ale coś było nie tak z jego czarą głosową – wydawało mu się, że ze swojego wnętrza jest w stanie wydmuchać tylko cierpienie.

Nagle zrozumiał: jego ciało, opętane przymusem powtarzania, powielało błąd przeklętego Tympaniusa. Najpierw wykonywał żałobne pieśni dla umarłych: wtedy jeszcze nie wiedział, że gra je też dla siebie. Potem, gdy od muzyki zależało życie mieszkańców Królestwa Nubiluventus, nie uratował ich, a zorganizował im ostatni koncert w życiu.

Ventuis tak samo, jak naczelny bębniarz, spóźnił się z odegraniem sygnału odwrotu. Nie zdąży się już uratować przed opętańczą melodią, której kodą było wyznanie o tym, że czeka ich coś gorszego od własnej śmierci – nowe życie.

Nie mógł uwierzyć, że z jego martwego środka, pełnego tych dziwnych utworów, mogło wydobyć się coś tak niewinnego, co – na żyznym, choć obcym gruncie – zakiełkowało i już niebawem wyjdzie na ten świat. Wiedział, że Tilia nie kłamała, przecież dobrze pamiętał, co się wydarzyło w niedźwiedziej gawrze, wciąż pamiętał nierówności jej ciała i zapach ziemi (a może odwrotnie?), jednak ani razu nie przyszło mu przez myśl, że to się może tak skończyć. Sądził, że dwa tak różne porządki magii po prostu nie mogą się połączyć. Nie w taki sposób. 

Nagle, w tej plątaninie nibymuzyki, pojawił się on – dochodzący z bliska poważny dźwięk, niosący ze sobą skromną obietnicę żartu. Brzmiał on trochę jak oskarżenie, ale miał w sobie także coś z drwiny:

– Ventuisie, na turnieju powiedziałeś mi, że nie jesteście z Tilią blisko i myślę, że nie kłamałeś. Jakim więc cudem...

– To proste – odpowiedziała pewnie magini. – Spotkaliśmy się w Wielkim Borze, gdy przyszedł mnie tam szukać.

Rudowłosy podniósł się i oddalił od przyjaciela kilkoma drobnymi krokami. Zdawał się być nie tylko zszokowany, ale i zasmucony.

– Czy to oznacza, że nie powiedziałeś mi prawdy i skazałeś mnie na zamartwianie się o Tilię, gdy dobrze wiedziałeś, że żyje?

W jednej chwili hałas w jego głowie zdawał się dochodzić z daleka. A ten dystans wyrósł równie gwałtownie pomiędzy nim a łucznikiem.

– Arcustariusie – rzekła magini – mogłeś się przecież domyślić, że Ventuis znalazł mnie w lesie.

Twarz łucznika wyrażała głębokie zdziwienie, więc Tilia postanowiła mu to pokazać. Podniosła ręce i umieściła je na wysokości swojej głowy, tak jakby wykonywała gest irytacji, którego pewnie i tak nie znała, a kiedy rudowłosy zwęził oczy w poszukiwaniu sensu tej zagadki, kobieta westchnęła i rzekła:

– Bransolety. Jak przeżyłabym tyle czasu w lesie, gdybym nie mogła używać swej magii?

Arcustarius nie wyglądał jednak na przekonanego, a po chwili przez jego twarz przebiegł grymas dalszego niezrozumienia. Rzekł powoli, ale stanowczo, mimo że zadał pytanie:

– Skoro Ventuis odnalazł cię w lesie, zdjął bransolety, a nawet mieliście okazję spłodzić potomka, to, do czarciego ognia, czemu nie wróciłaś z nim?

Mag był poirytowany tą dociekliwością, ale nagle hałas w jego głowie nabrał na gwałtowności. Skierował wzrok na żonę i z jej postawy odczytał prawdę, której mu brakowało; ten ostatni takt wybrzmiał boleśniej niż cały utwór jego cierpienia.

– Nie do wiary. – Wstał, a po jego czarnych włosach, przebiegł zagubiony, łagodny powiew wiatru. Zrobił krok w stronę Tilii, ale nagle jakby zmienił kierunek i gwałtownie wskazał na Fulmentusa:

Zielony Kaptur. Tom I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now