Rozdział IX. Tilia

52 7 24
                                    

Tilia siedziała na zimnych kamieniach, w przeraźliwie chłodnym lochu zamku. Ciemnoniebieski, aksamitny płaszcz Tego Maga nie dawał jej wystarczającego ciepła na dłużej niż kilka chwil, marzła więc do kości. Jej matka, królowa Flos, zawsze powtarzała, że pochopne działania przynoszą tylko cierpienie. Potomkini wymordowanego rodu Virinemus w końcu musiała się zgodzić z tymi słowami. Głębokim żalem napawało ją nie tylko wspomnienie rodzicielki, ale również to okropne, wypełniające całe jej ciało uczucie, że umrze w tym lochu z wyziębienia, zanim ktokolwiek zdąży założyć jej sznur na szyi.

Kilka razy próbowała wspiąć się po ścianie, by zajrzeć przez skromne okienko, które - mimo krat - stanowiło obietnicę wolności. Tęskniła za swoim królestwem, a w szczególności za domem - Wielkim Borem, cierpiącym przez chorobę zwaśnionych synów powietrza i ognia. Działaniami wojennymi ranili jej ojczyznę: palili drzewa, cięli rośliny, zabijali owady, wyrzynali zwierzęta, skazywali ją na wieczną tułaczkę po lesie, by tylko nie zostać zauważoną.

Całe jej życie zmieniło się, gdy podsłuchała rozmowę kilku wojów z armii Ignisolum.

Poddani rodu Rubsolis, opętani ogniem, pragnący tylko palić, grabić i mordować, debatowali o jednym z takich aktów: zabójstwie Wielkiego Aera. Taki czyn nie tylko pozwoliłby im na przewagę nad armią Nubes - w końcu w Królestwie Nubiluventus jest tylko jeden mag i z tego, co wiedzą, nie narodził się kolejny - ale również napełniłby ich kieszenie wspaniale brzęczącymi monetami. W krainie ognia od lat sowicie nagradzano za wszelkie uszczerbki w szlachetnych rodach bliższych i dalszych sąsiadów, co tylko pozwalało się domyślić, ile ojcowie i wujowie tych wojów otrzymali za martwe truchła członków jej rodziny.

Długo zastanawiała się nad tym, czy właśnie nadeszła ta chwila, na którą czekała większość swojego życia.

Na wszelki wypadek podsłuchała ich plan działania, oczywiście pełen naiwnej pewności, że Wielki Bór pozwoli na jego realizację, ale wciąż zakładający śmierć maga. A przecież ona go znała od dawna.

Co prawda, znajomość ta była iluzoryczna jak postaci, które powołała do życia w czasie bitwy w Wielkim Borze, do tego całkowicie jednostronna, nacechowana niezdrowym podglądactwem - podstawową zasadą jej życia od czasu Wojny Trzech aż do teraz. Kilka razy w przeciągu swojego dwudziestopięcioletniego życia zdążyła przestudiować jego osobę dzięki takim długim obserwacjom. Był wielkim mężczyzną; na myśl przywodził jej dojrzały dąb. Władał niesamowitą, ogromną mocą powietrzną w sposób nieprzypominający praktyki magów ziemi, ale wciąż - imponujący. Podziwiała, jak zręcznie przywołuje pioruny, burzę i deszcz, jak chroni swoją armię, by zgładzić tą wrogą.

W jej głowie urodziła się myśl, że jeśli ktokolwiek na tym świecie jest w stanie ją zrozumieć, to jest to właśnie ten człowiek. W końcu nie brakowało jej mocy ani wiedzy, nauczyła się też wiele, obserwując Wielkiego Aera i Wielkiego Solisa, naczelnego maga armii Ignisolum. Ale to ten pierwszy wydał jej się bliższy.

W krótkim czasie musiała podjąć decyzję, od której zależał nie tylko jej dalszy los, ale również odrodzenie Królestwa Terratura, jednak była pewna, że nie może pozwolić na to, by ktokolwiek zabił Wielkiego Aera. Nie chciała, by taka moc została zniweczona, a wraz z nią cała jej nadzieja. Dlatego musiała się ujawnić.

Znów próbowała wspiąć się po ścianie do okna i tym razem udało jej się zobaczyć skrawek świata. Była to tylko, co prawda, zeschnięta od słońca trawa, ale i tak poczuła napływającą radość. Pragnęła tylko spokoju i zieleni, jednak w jej przypadku tak proste marzenia usłane były całą gamą trudności.

Z tego szczęścia zaczęła śpiewać starą, ludową pieśń jej ludu, a jej głos cicho potoczył się po ciasnej izbie:

O wilczurze mieszkający w Wielkim Borze

Zielony Kaptur. Tom I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now