Rozdział X. To tylko symbol

44 7 28
                                    

Obserwował ją, gdy stała pod ścianą i drżała. Nie wiedział, jakie targają nią emocje, ale nie spodziewał się niczego dobrego. Zdawał sobie sprawę, że po raz kolejny, w tym samym miejscu, przekracza granicę, ale nie miał wyboru. 

Nie miał wyboru, ponieważ rozumiał, że nie istnieje inna możliwość, by uratować Tilię. Zdążył mu to wytłumaczyć Fulmentus podczas długiej dysputy po spotkaniu w Sali Wojny. Arcustarius na początku serdecznie roześmiał się z propozycji starca, gdy jednak zauważył, że powaga nie zniknęła z jego twarzy, głośno zaprotestował:

– Chyba oszalałeś! – I od razu dodał: – Jesteś szalony! Ventuis ma poślubić kobietę, o której nic nie wie? Którą widział dwa razy w życiu? Która w noc poślubną, zamiast swojego łona, podaruje mu sztylet w plecy?

– Ona go nie zabije. Nie po to go ratowała – odrzekł Fulmentus. 

– Ale też nie po to, by go, do czarciego ognia, poślubiać! 

Z pewnością nie po to mnie uratowała – pomyślał mag. Decyzję podjął jednak dość prędko, właściwie od razu, nie chciał jednak przyznać się do tego nawet przed przyjacielem. 

Był przekonany, że starzec ma rację. Wielki Aer ma prawo poślubić, kogo tylko zechce, a tej osobie, po świętym sakramencie, nadawany jest immunitet chroniący przed wyrokami. Skazanie wybranka czy wybranki najwyższego maga w Królestwie Nubiluventus jest praktycznie niemożliwe. Tak mówi Powietrzne Prawo. Tak mówi Fulmentus, który, chyba jako jedyny wśród wciąż żyjących, przestudiował je w całości. 

Ten wyjątek miał chronić przed podstępnym działaniem każdego, kto chciałby zniweczyć przekazanie magicznej krwi. Co prawda, mogła zostać oddziedziczona także przez innych, nieposiadających talentu członków rodu, jednak z mniejszym prawdopodobieństwem. Ventuis nie zdawał sobie sprawy, że w taki przypadek wierzy król Pestilentiam III i oczekuje, że to jego potomek poprowadzi ich dalej, ale nawet gdyby się o tym dowiedział, to wcale nie zdziwiłaby go taka pycha ze strony wuja. 

Mag dobrze znał powód, dla którego zgodził się na poślubienie Tilii. Jego intencje wywoływały w nim ambiwalentne uczucia – wiedział, że przemawia przez niego najgorsza cecha rodu Aeremus, podarowana mu przez ojca, brata i babkę oraz odnajdywana także w zachowaniu wuja. Głęboko pragnął jednak, by ta okropna, ropiejąca rana ich rodziny, od wieków alienująca ich od innych, nie stała się także jego udziałem. Już i tak czuł się przeraźliwie samotny i mimo przyjaźni z Arcustariusem i więzi łączącej go z Fulmentusem, żaden z nich zdawał się rozumieć go w pełni. Wzięcie za żonę potomkinię Wielkiego Terra – kobietę, która prawdopodobnie sama piastowałaby teraz to stanowisko, gdyby jej królestwo nie zostało pogrzebane żywcem – było jedyną okazją do zamazania starej, ślepej ścieżki ich rodu i nakreślenia zupełnie nowej. Miał więc szansę, by – jeszcze nie teraz, ale może kiedyś, w przyszłości – dokonać faktycznej zmiany. 

Wrócił myślami do sytuacji, w której się znajdował i do najdziwniejszych oświadczyn, jakie kiedykolwiek musiały mieć miejsce w tym królestwie. Jego wybranka – wyłoniona nie przez wgląd na uczucie, a wyjątkowy wypadek zdarzeń – wciąż nie odpowiadała na jego słowa. Może wyraził się zbyt enigmatycznie? – pomyślał, jednak nie mógł zdobyć się na powtórzenie swoich słów. Gdy ważył kolejne, ona zdążyła odezwać się pierwsza:

– Widzisz te rany? Zabliźniają się. Wiesz dlaczego?

Z bólem spojrzał na ropiejące, ostre przecięcia na jej pogniecionej, bladej skórze. Wiedział. Nie zapewnił jej medyka. Chciał już powiedzieć, że niezwłocznie przyprowadzi go do lochów, gdy Tilia odparła:

– Gdybym mogła użyć swojej mocy leczniczej, te rany zniknęłyby po krótkiej chwili. Jednak teraz, po długim czasie, już ich nie odratuję. Zostaną ze mną na zawsze. 

Przypomniał sobie znów jej słowa, które skierowała do niego po ataku. Zapomniał. Jak ostatni głupiec pominął nowo nabytą wiedzę na temat magii ziemi – że służy także, a może przede wszystkim, do leczenia. Poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. Zaniedbał ją, skazał na obserwowanie, jak te rany, jakie jej zadał, wpijają się w fakturę jej fizjonomii. Wymusił na niej godziny patrzenia na nie z poczuciem, że ratunek był tak blisko, jednak nigdy nie przybył.

Wiedział jednak jedno: król nie zgodzi się na to, by obca magia panoszyła się po jego królestwie. 

Nie mógł uciec w swój ból. Nie teraz. W końcu przemówił:

– Tilio. Nie mogę obiecać ci magii. Mogę jednak obiecać ci życie. Mogę zabrać cię z tego więzienia i zapewnić immunitet. Mogę cię uratować, tak jak ty uratowałaś mnie w Wielkim Borze. 

– Co mi po życiu bez magii? Bez niej jestem nikim. Nie istnieję. 

Rozumiał ją – i ból wywołany perspektywą skazania na żywot bez możliwości użycia swych mocy uderzył go kłującym dreszczem, który rozpanoszył się po jego ciele. 

– Tilio... – zrobił krok w jej stronę, jednak znieruchomiał, gdy zauważył, że znów przycisnęła ciało do ściany. 

– Nie zbliżaj się do mnie! – krzyknęła. 

Nastała długa chwila milczenia. Wpatrywali się w siebie z emocjami, które bez wątpienia nie powinny towarzyszyć ustalaniu szczegółów zawarcia małżeństwa. 

– Dobrze, nie podejdę bliżej – powiedział, cofając się do drzwi. Wrócił do poprzedniej pozycji i oparł się o drzwi lochu. Jego dłonie znów wylądowały na nierównej, zimnej fakturze drewna. Kontynuował: – Tylko wysłuchaj mnie, proszę. Nie chcę twojej śmierci. Ani Fulmentus i Arcustarius – dodał szybko. – Pragniemy, żebyś żyła. Obiecuję – przerwał na chwilę ze zwątpieniem, ale odważył się mówić dalej: – obiecuję, że znajdę sposób, żebyś mogła używać magii poza wzrokiem wszystkich. Nie wiem jeszcze, jak tego dokonam, ale na pewno istnieje na to sposób, tak jak na uratowanie cię. Tylko, proszę, nie daj się zabić, bo nie chcesz mnie poślubić. To tylko symbol. Stary rytuał, który daje trochę władzy. Nic więcej. 

Pożałował tych słów w obawie, że po raz kolejny ją urazi, ale ona nie wydała się obrażona jego słowami. Po chwili powiedziała cicho:

– Symbol, który pozbawi mnie herbu. Pozbawi mnie wszystkiego, co posiadam. 

– Nie masz nic poza nim. Możesz odejść z honorem, ale co ci po nim, jeśli nie będziesz żyć?

– Nie zrozumiesz tego – odparła, wciąż przyciśnięta do ściany. Zauważył, ze jej gorset przekrzywił się, a ptak wydawał się pochylony, choć jego wzrok był utkwiony w nim. To wszystko dzięki prastarej technice malarskiej – oko umieszczone na wprost zawsze wygląda, jakby było wpatrzone w osobę, która sama studiuje malunek, bez względu na to, gdzie się znajduje i z jakiej pespektywy je bada. Wiedział więc, że to zwierzę zawsze będzie go obserwowało. 

Z nieprzystającej do sytuacji myśli wyrwał go głos magini:

 – Powiedz strażnikom, że jestem gotowa. Mogą szykować szubienicę czy jak tam zabijacie swoich wrogów. 


Zielony Kaptur. Tom I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now