Rozdział V. Jesteś głupcem, Wielki Aerze

47 7 16
                                    

Ventuis otworzył drzwi i w ciasnej, ceglanej, ciemnej izbie z maleńkim, zakratowanym oknem zobaczył tę przedziwną istotę. Jej oczy, które wlepiła w jego twarz, były szkliste. Choć na sali wydawała się niezwykle odważna, Wielki Aer przez chwilę widział ją w brutalnie prawdziwej odsłonie – przerażonej, niepewnej tego, jaki los ją czeka.

Mag oparł się o drzwi. Ona odezwała się pierwsza:

– Czy zdejmiesz ze mnie ten łańcuch, proszę?

Od kiedy uwięził ją czarem w sali, tkwiła skrępowana przez niebieski, wirujący piorun. Dopiero teraz zauważył, że nie miała na sobie zielonego, brudnego płaszcza, a jedynie zbroję-gorset z herbem Virinemus. Drzewo z rozpostartymi gałęziami pełnymi jasnozielonych liści i upierzoną głową brązowego ptaka ze złotym okiem rozjaśnił czar, a jej lniane odzienie – chyba koszula – na wysokości ramion zdążyło już zostać zniszczone przez intensywność magii, która parzyła jej odkrytą skórę.

Jednym machnięciem uwolnił szarowłosą, ale dziewczyna nie ruszyła się – czujna, wystraszona.

Zdziwił się. Był pewien, że ma do czynienia z niezwykle odważną potomkinią wymordowanego rodu nieistniejącego Królestwa Terratura. W końcu po co przyszła, jak nie po sprawiedliwość, rozumianą tylko przez nią? Na podłodze jednak widział tylko roztrzęsioną, do tego ani drobną, ani ładną dziewczynę o brudnych włosach.

– Czy przyszedłeś mnie skrzywdzić? – zapytała cicho. – Nie obronię się przed tobą. Moja magia tu nie działa.

Czy to manipulacja, czy błaganie o litość? – pomyślał Ventuis, patrząc na tą żałosną istotę. O co jej właściwie chodzi?

– O co ci właściwie chodzi? – powtórzył na głos myśl, która przepełzła przez jego głowę jako ostatnia. Zirytował się na siebie, że zadaje takie głupie pytania dziewczynie, która nie tylko zamordowała ich przeciwników, ale też, nieproszona przez nikogo, zaprezentowała przed obcym królem i jego ludźmi w absolutnie bezczelny, ryzykowny, a jednocześnie efektowny sposób.

– Zimno mi – szepnęła kobieta.

Słowa te zawisły na chwilę w ciemnym lochu. Faktycznie, podziemia zamku zawsze odznaczał przeszywający chłód, a ona nie miała nic poza lichym odzieniem i starą zbroją. Zdjął więc swój aksamitny, ciemnoniebieski płaszcz i podał Zielonej w wyciągniętej dłoni. Dziewczyna w końcu wstała – wolno, ostrożnie – i sięgnęła po ten podarunek. Był za długi i zbyt ogromny, dlatego przysłonił jej ciało całkowicie, zakrywając również stary herb.

Kobieta stała i patrzyła na maga, który w końcu powtórzył swoje pytanie w zmienionej, rozwiniętej formie:

– Dlaczego dołączyłaś do walki w Wielkim Borze i przyszłaś tutaj?

Szarowłosa oderwała od niego wzrok i zaczęła rozglądać się po izbie, jakby nie zrobiła tego wcześniej. Źródło światła nie zmieniło się – izbę wciąż oświetlał jedynie ograniczony małym okienkiem księżyc, mimo tego, że drzwi do lochu wciąż były uchylone, a w ich progu stał Ventuis. Mag pomyślał, że może jego rozmówczyni zwleka z odpowiedzią przez wzgląd na te otwarte drzwi, dlatego zdecydował się je zamknąć. Zostali sami, odcięci od możliwości podsłuchu ze strony strażników.

Kobieta zauważyła tę zmianę i jej wzrok wrócił do swojego punktu – jego twarzy. Trudno było jednak odgadnąć jej intencje, póki nie uśmiechnęła się trochę zadziornie, trochę serdecznie i wypaliła:

– Czy wy w tym Nubiluventus nie znacie etykiety? Nie zapytasz mnie, kim jestem? 

Wielki Aer zniecierpliwił się.

Zielony Kaptur. Tom I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now