Rozdział III. Głupiec, mędrzec, mag i przyjaciel

64 11 17
                                    

Zanim kobieta zdążyła pochełpić się tym występem, król uderzył Wielkiego Aera w ramię. Ten zareagował bez większego pomyślunku – jego czar związał to dziecko lasu, a strażnicy, którzy wyłonili się nie wiadomo skąd, złapali szarowłosą i wyprowadzili ją z sali w jedyną stronę, jaka na nią mogła czekać po tym występie. 

Mag był jednocześnie zdziwiony i zaniepokojony. Wszystko, co czuł, wskazywało na to, że Zielona mogła z nim walczyć – choć nie miała dużych szans – ale nie zdecydowała się użyć swoich mocy. To nie mogło oznaczać nic dobrego.

Król za to był wściekły, ale nie odezwał się słowem, gdy na jego nieme polecenie ręką ruszyli w stronę królewskich komnat. Nie weszli jednak na korytarz, na którym znajdowały się najwspanialsze pokoje w tym zamku. Zatrzymali się wcześniej, przed drzwiami do pracowni starego Fulmentusa. Król nie pukał, a szybko nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia przypominającego zapomnianą bibliotekę z wieloma szkiełkami, papierzyskami i smrodem stęchlizny. Przy wielkim biurku na środku sali siedział wiekowy, siwy, nieco zaniedbany mężczyzna o bystrych oczach i wielkim garbie. Nienaturalnie nisko pochylał się nad wielką, otwartą księgą, na której trzymał wykrzywiony od starości paluch. Mędrzec nieznacznie wyprostował się na tyle, na ile mógł i spojrzał na króla tylko przelotnie, bo jego wzrok zatrzymał się na młodszym mężczyźnie.

– Królu, Wielki Aerze, co za niespodzianka! Nie spodziewałem się was szybciej niż za tydzień – rzekł brodacz lekko i radośnie.

Król usiadł na wielkim siedzisku obitym niebieskim, błyszczącym materiałem, a szybki ruch wzbił w powietrze kłęby kurzu. Odpędził je niedbale dłonią i rzekł, nie patrząc na młodszego mężczyznę:

– No, Ventuisie, chyba czas już powiedzieć, co się właśnie wydarzyło. I proszę, nie żałuj nam szczegółów. Będziemy tu siedzieć choćby ten pierdolony tydzień, jeśli tyle potrzebujesz, by nam powiedzieć, jak wygrałeś w borze z armią Ignisolum, a jakaś dziwka twierdzi, że to jednak ona.

– Chwileczkę – rzekł mędrzec – zanim zaczniesz mówić, Wielki Aerze, wyślij wiadomość do Arcustariusa. Byliście tam w końcu razem, prawda? – nie potrafił ukryć w głosie emocjonalnego stosunku do tego, którego nazywał wielkim, gdy zdawało się, że mówi do dziecka. Król oparł się i zamknął oczy, czym zasygnalizował, że poczeka. Każdy, kto go znał, wiedział, co to oznacza – pod milczącymi, nieruchomymi powiekami jego wściekłość kwitła szybciej niż pierwsze pąki wiosennych kwiatów.

Ventuis podszedł do drzwi i wypuścił z dłoni mały, niebieski świetlik, do którego szepnął kilka niesłyszalnych słów. Następnie stanął niedaleko biurka mędrca i patrzył w kąt pokoju, w którym znajdowała się mała antresola z krętymi schodkami, pozwalająca sięgnąć do najwyższych półek. Milczeli.

Minęło kilka minut, gdy drzwi lekko otworzył rudowłosy, niezwykle piegowaty mężczyzna z burzą loków. Jego rysy twarzy wydawały się delikatne i kontrastowały z mocną sylwetką i niebieskim, galowym strojem, który świadczył o tym, że piastuje wysokie stanowisko w armii tego kraju i jakimś cudem nie trafił do sali koronacyjnej tego wieczoru.

Mag wypuścił powietrze z płuc z głośnym świstem. Wiedział, co się szykuje. Gdy Arcustarius stanął pomiędzy nim z królem, Wielki Aer zaczął opowieść o tym, jak armia znalazła się w Wielkim Borze i nagle usłyszeli muzykę.

Gdy długa, choć wcale nie tak szczegółowa historia zakończyła się na uwięzieniu kobiety, od razu odezwał się rudowłosy:

– Przyznam otwarcie, że widzę mniej niż Wielki Aer i całe to przedstawienie, o którym mówi, brzmiało dla mnie bardziej jak świst ostrego wiatru. Wiedziałem, że dochodzi tam do aktu magicznego, ale byłem przekonany, że wkroczyliśmy na świętą ziemię, która zemściła się na mordercach ich władcy. Nie widziałem tam żadnych obcych osób poza dwiema armiami. Rozmawiałem z moimi łucznikami – oni w ogóle nie wiedzą, co się zadziało i byli pewni, że to jakaś magiczna sztuczka Wielkiego Aera. Cieszą się, że wygraliśmy i tyle.

Przez chwilę wciąż było cicho, a król trwał z zamkniętymi oczami. Dla postronnych mógł wyglądać jak uśpiony alkoholem, ale mężczyźni wiedzieli, że ten pozorny spokój służy temu, by jego gniew nabrał na sile.

Mędrzec pochylił się nad książką, ale nie zamierzał jej czytać. Rzekł powoli:

– Jeśli ta kobieta faktycznie jest potomkiem rodu Virinemus, na co wskazuje absolutnie wszystko, co tutaj usłyszałem, mamy szczęście, że zwróciła się do nas o pomoc.

– Pomoc?! – wykrzyknął król. Jego oczy były już otwarte, a temu wybuchowi towarzyszył ogrom śliny wydobywający się z jego ust. – Jaką pomoc?!

– Ona nie jest tu przez przypadek – rzekł spokojnie mędrzec i podrapał się po bujnej brodzie – pomogła nam w walce, więc na pewno oczekuje nagrody. W jej wypadku to raczej pomoc. Co możemy dać osobie, która nie ma nic prócz starego herbu i wielkiej mocy? Tego nie wiem. Mam swoje podejrzenia, jednak nie zamierzam snuć domysłów, póki Wielki Aer z nią nie porozmawia.

– Dlaczego on miałby z nią rozmawiać – władca pluł i krzyczał dalej – żeby narobić więcej szkód?!

– Królu – mędrzec był wciąż spokojny – kogo posłucha mag z wielkiego rodu, jak nie innego maga z równie wielkiego rodu?

Czerwień twarzy monarchy osiągnęła rzadko spotykany, intensywny odcień. 

– Jaki to wielki ród, skoro został wybity?!

– Królu, przyczyniliśmy się do zabicia jej rodziny, zmusiliśmy do tułaczego życia, a ona nam pomogła. Nie traktujmy jej jak kolejną szumowinę. Ona ma jakiś cel i istnieje szansa, że Wielki Aer go pozna.

Pestilentiam III machnął ręką i skierował się do wyjścia. Od progu zaczął wydawać polecenia do strażników. Dotyczyły one jedynie alkoholu i jadła, więc można było założyć, że na dziś monarcha miał dość sprawy leśnego intruza w swoim zamku.

Troje mężczyzn stało w zakurzonym pokoju mędrca. Napięcie zniknęło. Starzec podszedł do Wielkiego Aera i dotknął zmurszałymi dłońmi jego rąk – sięgał mu zaledwie do piersi.

– Synu, nie zrobiłeś nic złego. Nie ma w tej krainie osoby, która byłaby bardziej prawa i posiadała większą moc od ciebie. Dobrze, że pozwoliłeś, by potomkini Virinemus pokazała, co potrafi. To musiał być niesamowity spektakl i głęboko żałuję, że go nie widziałem.

– Jak zwykle, zgadzam się z tym staruszkiem co do słowa – odrzekł Arcustarius i dotknął ramienia maga. Był niewiele niższy i drobniejszy, więc scena ta dla postronnego musiałaby wyglądać niezwykle – dwoje mężczyzn pociesza największego z nich, a na ich twarzach maluje się głębokie przywiązanie, może nawet uczucie.

Mag wiedział, że nie pozostało mu nic innego, jak wstąpić do podziemi.

Zielony Kaptur. Tom I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now