Rozdział XVIII. Bitwa o zamek Nub - część II

71 5 67
                                    

Zieleń. Jak żyli w czasach, gdy uważali ją za zamierzchłą przeszłość? Ventuis nie pamiętał już odczucia, że las jest tylko zbiorem starych drzew z wielgachnymi korzeniami, o które regularnie przewracał się, kiedy był chłopcem, a jego starszy brat, Nubesis, wykorzystywał niewielką przewagę wieku do wygrywania wszystkich pościgów i potyczek wśród stosu kruszących się pod palcami liści do czasu, gdy dłonie młodszego z nich mogły zniweczyć nie tylko los tych kolorowych trucheł, ale bezsprzecznie stały się dowodem przekazania powietrznej mocy.

Zieleń. Szlachetna magia, której powołaniem było leczenie, a wszelka walka, jaką próbowano nią uskutecznić, wydawała się przypominać dziecięce zabawy w wojnę, opierające się na niejasnym motywie i artylerii uświęconej słonym potem kapiącym z ich spalonych od serenum tempus ciał. Czymże są owoce soczystych jagód czy miękkich malin w starciu z najbardziej niszczycielskim żywiołem tego świata – plugawym ogniem? A co z gałęziami, które ochoczo i agonalnie znikały pod wpływem rozgrzanych płomieni? Po co ten taniec liści do akompaniamentu świstów, skoro tylko porywał do wspólnych pląsów magię wroga?

Królestwo Nubiluventus przegrywało. Jednak irytujące i dziwne działania obronne Tilii, która wyłoniła się z lasu w obszernym kostiumie ni to z liści, ni to z kwiatów, z rozwianymi włosami w kolorze tej dziwnej szarości, zdawały się chwilowo stopować agresję dzikiego duetu. Ojciec i syn wycofywali się, zezłoszczeni po niedawnej rozgrywce powietrznego maga, poirytowani mnogością roślinności, która powierzchownie raniła ich twarze i dłonie oraz wybuchała niespodziewanie słodkim sokiem, zupełnie jakby w ich kierunku padały pociski kilkuletniego dziecka, a nie żyjącej na tym świecie od ćwierćwiecza magini.

Przede wszystkim zaś, mimo przynależności do rodu, niemogącego poszczycić się strategiami wojennymi, poddani ognia wiedzieli, że ich przewaga chwieje się pod wpływem mlecznej mgły, armii Nubes strzegącej murów zamku, zdziesiątkowanymi wojami, z których życie zdążyło panicznie uciec, zanim w ogóle pomyśleli o wydostaniu się z białej, magicznej chmury, oraz, oczywiście, przez pojawienie się zieleni. Zniknęli w ciemności lasu, a Tilia, mimo naturalnej dominacji w swoim naturalnym środowisku, nie zdecydowała się na pościg wytyczony czerwoną linią magii. To Ventuis pozbywał się ostatnich płomieni, jakie miały chronić wrogów, nie patrząc zupełnie w stronę, z której mieniła się zieleń.

Magini stała, trzymając świetlik w kolorze swojej magii i wpatrywała się w wielkiego mężczyznę, ubranego zupełnie tak samo jak wtedy, gdy widziała go ostatnio – czarny płaszcz, miękka zbroja, długi warkocz, wysokie buty. Tak jakby ten czas, jaki minął od ich spotkania, był umowny, nic nie znaczący, a tylko rezerwa jej męża przypominała o związanych gałęziach ziemi, w której go uwięziła.

Niebieska magia, buchająca z rąk naczelnego maga tej krainy, zelżała, nie oślepiała już intensywnością, a została wyciszona. Wielki Aer począł kreślić granatową linię magii w całkowitym skupieniu. Tylko prawie niedostrzegalne, lekkie drżenie jego dłoni zdradzało poruszenie jej obecnością.

– Ventuisie... – rozpoczęła cicho i urwała. Powoli zbliżała się do niego, szeleszcząc obfitym strojem.

Mężczyzna nie ruszył się z miejsca. Kobieta stanęła za jego plecami i jeśli tylko zdecydowałby się odwrócić, dojrzałby, że jej ręka wysunęła się z sukni i na chwilę zawisła w powietrzu w geście, który prawdopodobnie miał zwrócić jego uwagę, gdyby tylko poczuł jej dotyk, ale Tilia nie zdecydowała się na zaburzenie tej granicy. Jego linia intymności już została przekroczona wtedy, w niedźwiedziej gawrze, nie było już, czego roztaczać – na pewno nie w tej chwili.

– Możesz już odejść – odezwał się nieoczekiwanie mag – nikomu nie powiem, że tu byłaś. Wyrównaliśmy rachunki. Jesteś wolna.

Ogień palił nieśmiałe podrygi lekkich traw, które gdzieniegdzie przebijały się przez twardą ziemię królewskich błoni. Ventuis był pewien, że nawet nie usłyszy, jak Tilia zniknie za tym płonącym pasmem i zatonie w zieleni lasu, swego lasu, początku i końca jej rodu. A jednak jej głos znów wybrzmiał w tej ciemności.

Zielony Kaptur. Tom I [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz