Rozdział VIII. Pestilentiam III

51 6 31
                                    

Król Pestilentiam III uważał się za szczęśliwca. Nie tylko otrzymał koronę po tym, gdy zmarł jego starszy brat, ale również nie musiał obawiać się konkurencji w walce o tron. Najstarszy syn jego poprzednika, Nubesis, zaginął w walce z armią Ignisolum, a obecny Wielki Aer – drugi z potomków Pestilentiama II, Ventuis – nie zdradzał ambicji związanych z rządzeniem królestwem, skupiony na swojej roli nadrzędnego, a właściwie – jedynego maga. Obecny władca mógł więc być spokojny. Korona z diamentami z ciemnoniebieskiego akwamarynu należała do niego, a później miała trafić do jego najstarszego syna. Był przekonany, że któreś dziecko z jego licznego potomstwa odnajdzie w sobie siłę magii powietrznej, a jeśli nie trafi się żadnemu z obecnie żyjących, to miał zamiar płodzić kolejne do czasu, gdy ujrzy niebieskie światło w dłoniach jednego z nich.

Oczywiście największe szanse na to, by przekazać magiczne dziedzictwo, miał jego bratanek, jednak z ulgą obserwował, że mag nie kwapi się do założenia rodziny. Oznaczało to, że w kolejce do tronu nikt nie mógł wepchnąć się przed jego gałąź rodu. Jeśli, oczywiście, Ventuis nie zgłosi swoich racji lub nie zostanie ojcem, jednak król miał zamiar czuwać nad tym, by ewentualna latorośl nie pokrzyżowała jego planów.

Spojrzał na wchodzących do Sali Wojny Ventuisa, Fulmentusa i Arcustariusa. Zjawili się punktualnie w południe i unikali swojego wzroku, po czym wnosił, że odbyli już rozmowę i zapewne mieli plan. Król nie uważał się za głupca – wręcz przeciwnie, jego mniemanie o sobie przewyższało samoocenę kogokolwiek w Królestwie Nubiluventus. Miał się za największego stratega, odważnego władcę, najlepszego z królów. I właśnie te cechy zamierzał pokazać w tymże towarzystwie.

Po chwili do sali wszedł także dowódca rycerzy, Gladiusis, zbliżający się do pięćdziesiątki siwy, pomarszczony, ale wciąż odznaczający się siłą mężczyzna. Za nim w wejściu wyrósł dowódca tarczowników, Scutumis, jasnowłosy, brodaty i prawie tak ogromny jak Ventuis, choć niewątpliwie brakowało mu trochę wzdłuż i wrzesz, by równać się posturze maga. Najpóźniej, jako ostatni, do pomieszczenia wparował naczelny bębniarz, Tympanius, choć spóźnienie zaprzeczało jego profesji – nadzorowaniu, by orkiestra wojskowa grała w takt.

Gdy muzyk usiadł, król Pestilentiam III rozpoczął to nadzwyczajne spotkanie. Nawiązał do występu rzekomej potomkini rodu Virinemus – jego świadkami byli wszyscy ze zgromadzonych prócz mędrca i wodza łuczników, choć władca był pewien, że Ventuis już zdążył im opowiedzieć całe zajście ze szczegółami. Ta trójka irytowała go w najwyższym stopniu – stanowili siłę, której nie mógł zaprzeczyć, front sprzeciwu wobec jego rządów; może nie buntowali się otwarcie, jednak domyślał się, że knuli przeciw niemu po zakurzonych kątach, szczególnie w pracowni tego starego głupca. W odczuciu Pestilentiama III byli ślepi i zapatrzeni głównie w swoje żałosne jestestwa, jednak nie ignorował ich umiejętności, w szczególności Wielkiego Aera, który – gdyby tylko zechciał – mógł na nich wszystkich sprowadzić wielką burzę. Nie należało więc postępować z nimi pochopnie, a karmić ich iluzją, że ich zdanie ma znaczenie, choć – tak naprawdę – wcale nie zamierzał ich słuchać.

Po wprowadzeniu, król oddał głos Ventuisowi – krótko zreferował on dwa magiczne incydenty oraz późniejszą rozmowę z maginią. Władca nie wiedział, że jego bratanek oszczędził zgromadzonym kilku bolesnych szczegółów, które i tak nikogo by nie zainteresowały. Żaden wysoko urodzony w tym gronie nie odznaczał się szczególną empatią poza magiem, łucznikiem i mędrcem.

Wielki Aer poprosił o zdanie Fulmentusa, który przedstawił wnioski, jakie wysnuł ze wszystkiego, co się dotychczas wydarzyło. Po jego kwiecistym referacie, pełnym mądrości, wielkich słów i metafor, najważniejsi członkowie Królestwa Nubiluventus czuli się znużeni. Przecież istniało rozwiązanie palącego problemu z dziewczyną z lasu i każdy w sali wiedział, co należało zrobić.

Pierwszy na głos wypowiedział te myśli Gladiusis:

– A więc nie widzę innego rozwiązania – dziewczyna musi umrzeć.

Mędrzec zaczął kolejny wykład, który szybko przerwał król – wiedział, że nie może pozwolić, by starzec znów przejął głos:

– To wydaje się najkorzystniejsze dla królestwa.

W Sali Wojny zrobiło się głośno – każdy pragnął wtrącić swoje, choć większość głosiła to, co wcześniej wypowiedział już władca. Najgłośniej brzmiał jednak głos Arcustariusa, który – jak oczekiwał Pestilentiam III – sprzeciwiał się uśmierceniu kobiety z lochu i powtarzał argumenty Fulmentusa na swój sposób. Nagle pomieszczenie przeszył grzmot – to Ventuis przywołał burzową chmurę, by uspokoić towarzystwo. Mężczyźni zamilkli, niezadowoleni z tej magicznej ingerencji. Nawet rudowłosy dowódca łuczników spojrzał na maga z wyrzutem. Kłopoty w raju – pomyślał kpiąco król. Wielki Aer jednym machnięciem dłoni pozbył się czaru i od razu przemówił głośnym, donośnym, pewnym siebie głosem:

– Dziewczyna nie umrze. Nie możemy być tak krótkowzroczni i bestialscy.

– Wielki Aerze – rzekł król i skierował swój wzrok na bratanka. – Ona stanowi dla nas ogromne zagrożenie. Nie mamy pewności, że będzie postępować według naszych reguł i pomoże nam podbić Królestwo Calotium. Nie wiemy, kim jest i jakie są jej ukryte zamiary.

– Ależ wiemy! – krzyknął Arcustarius i, swoim nawykiem, mówił dalej: – Gdyby chciała nas zgładzić, mogłaby to zrobić co najmniej dwa razy. To świadczy o dobrych zamiarach. O zaufaniu! A wy chcecie ją zabić jak zwierzę.

Król czuł zniecierpliwienie. Chciał już udać się do swoich komnat, by oddać się spoczynkowi, a może małej rozrywce z jedną z dworskich dam, a nie debatować o czymś, co dla niego było oczywiste.

– Nie będziemy trzymać wroga w tym królestwie, ani żywego, ani martwego. Jej moc nigdy nie będzie nasza i nawet jeśli podejmie walkę z ogniem pod naszą chorągwią, w każdym momencie tę samą magię może wykorzystać przeciw nam. Połowa byłego Królestwa Terratura wystarczyłaby jej z nawiązką. Żadne wasze słowa nie uchronią jej przed wyrokiem. Śmierci – rzekł i myślał, że tym zakończył dyskusję, jednak nie spodziewał się kontrataku ze strony Fulmentusa:

– Właściwie to istnieją takie słowa, które ją ochronią.

Wszyscy zamilkli. Scutumis rzucił coś o starym głupcu, jednak ta inwektywa odbiła się bez echa po sali. To wszystko przez reakcję króla. Był przerażony, a to uczucie wyraźnie odmalowało się na jego twarzy, choć starał się je załagodzić tym, co znał najlepiej, czyli kpiną. W głowie już szykował drwiącą odpowiedź, jednak, niemal w tym samym momencie, pewność siebie gwałtownie go opuściła. Spodziewał się szantażu, wytoczenia tajemniczej broni, która pogrąży nie tylko jego, ale całą rodzinę, a plany o przejęciu władzy przez najstarszego syna legną w gruzach. Ten staruch pewnie zdążył połączyć fakty i wiedział o tym, o czym nikt w królestwie nie powinien.

Fulmentus odezwał się ponownie, podnosząc się z miejsca:

– Istnieją takie słowa i może je wypowiedzieć tylko Wielki Aer.

Niespodziewana uwaga, jaką przyciągnął mag, poraziła go niczym piorun. Król widział, że jego bratanek, tak jak on sam, nie miał pojęcia, o czym mówi starzec, który dodał:

– Nie róbcie nic, póki z nią nie porozmawiamy. Potem też nie będziecie mieć nic do roboty. Poza przygotowaniami do świętowania.

Po tej wypowiedzi starzec wyszedł, a za nim podążyli zaskoczeni przyjaciele – Ventuis i Arcustarius. Król pomyślał, że Fulmentus już do końca postradał zmysły, jednak w głębi wciąż obawiał się, że chodzi o coś, co wydarzyło się przed tym, gdy jego skronie poczuły ciężar korony. Dlatego milczał i pozwolił, by te dziwna obietnica zawisła w Pokoju Wojny jak chmura, którą uprzednio przywołał Wielki Aer.

Za trójką spiskowców Salę Wojny opuścili Gladiusis i Scutumis, żywo dyskutujący o całym zajściu. Pestilentiam III zatopił się w swoich lękach, gdy po chwili usłyszał ciche westchnięcie. Zauważył, że Tympanius trwał wciąż przy stole, z ciężką głową opartą o pięść, i smacznie spał.

– Królestwo idiotów – powiedział głośno władca, co wcale nie zbudziło bębniarza.

Zielony Kaptur. Tom I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now