Rozdział 13 - Jestem, kochanie

123 13 2
                                    

Anna

Odwróciłam się bokiem do kierunku jazdy z nogami ugiętymi w kolanach, leżącymi na tylnej kanapie, wyciągnęłam szyję, by spojrzeć ponad oparciem i patrzyłam na uciekający dom.

Nigdy wcześniej go nie widziałam, a był piękny.

Zieleń dookoła, terakotowe ściany i weranda z dachem, dającym dużo cienia w gorące letnie dni w Luizjanie.

Nadal nie lubiłam go, bo budził we mnie grozę. Niczym lochy. Bo był moim więzieniem.

Było tam dużo biegających mężczyzn. Wszyscy mieli broń.

Musiałam tam zostać, jeśli chciałam, żeby Filip mnie znalazł, chociaż nie było to bezpieczne.

Przejeżdżaliśmy już przez bramę, kiedy się zdecydowałam.

Skorzystałam z tego, że na tylnym siedzeniu byłam sama i że byłam przytomna, bardzo przytomna. Nie spojrzałam w kierunku osiłków, jadących na przednich siedzeniach. Szybko mocniej skuliłam nogi w kolanach i przełożyłam bose stopy przez skrępowane ręce, a potem już miałam więzy z przodu. Sięgnęłam przed siebie i otworzyłam drzwi, przy których siedziałam, a potem przechyliłam się na brzuch i zobaczyłam żwirową drogę, uciekającą spod kół samochodu, którym mnie wieźli.

O, Matko Jedyna!

Jak szybko!

Nie myślałam.

Musiałam działać.

Ktoś warknął coś za moimi plecami, ale nie odwracałam się, tylko odepchnęłam się od siedzenia i wyskoczyłam.

Uderzenie w żwir było bolesne.

Wylądowałam na lewym boku, przeturlałam się przez plecy, a przy tym poczułam ostre kamienie wbijające się w skórę mojego nagiego ramienia i biodra, które było osłonięte sukienką, zanim oparłam się na czubku głowy, podparłam rękoma i uklękłam.

Samochód, z którego wyskoczyłam, ujechał jeszcze kilka metrów, po czym zatrzymał się i zaczął cofać.

Nie patrzyłam.

Zerwałam się na nogi i schylona pobiegłam w stronę niskich krzaków, okalających drogę, ale natychmiast zorientowałam się, że to była grobla, a po obu stronach za krzakami była stojąca woda.

Tak jak myślałam, byliśmy na bagnach Luizjany.

Aligatory.

Zdecydowałam się więc biec w stronę, z której przyjechaliśmy.

Tam był Filip z jego przyjaciółmi.

Kiedy pobiegłam parę metrów, usłyszałam coś dziwnego. Jakby ktoś wołał moje imię.

- Alba! - rozpoznałam warczący nisko głos Davida, więc, nie zatrzymując się, ale trochę zwalniając, spojrzałam w tamtą stronę.

- Padnij! - warknął, kiedy przebiegłam obok niego, kryjącego się w krzewach na poboczu tak dobrze, że nie byłby dla mnie w ogóle widoczny, gdyby się nie odezwał.

Usłyszałam coś, jakby puknięcie i samochód się zatrzymał. Już miałam wykonać jego polecenie, bo nie myślałam o tym, ale zawsze posłuchałabym Davida, bo wiedział, co mówił, ale w tej samej chwili zobaczyłam wybiegającego zza bramy na drogę Filipa.

Filip!

O, Matko!

Był zaledwie kilkadziesiąt metrów ode mnie, więc skręciłam w stronę środka drogi, a potem do brzegu, znowu i znowu, i tak zakosami pobiegłam dalej, tylko trochę bardziej się schylając.

Alba - Nie pozwól mi odejść [18+]Where stories live. Discover now