Rozdział 9

332 42 7
                                    

Trudno było powiedzieć, kiedy się obudziła i czy w ogóle się obudziła. Wszystkie ostatnie dni zlewały się w jedno i nigdy nie była do końca pewna tego, co się wydarzyło.

Gdyby ktoś zapytał ją: „Co robiłaś 10 minut temu?" nie potrafiłaby odpowiedzieć. Od śmierci rodziców nic już nie było normalne. Nawet czas.

Czas jednak wbrew pozorom mijał i w końcu musiało nadejść nieuniknione. Awaria przez którą w ostatnim tygodniu nie było treningów została - częściowo - naprawiona. Co oznaczało powrót do wysiłku, na który nie miała siły.

Świetnie - pomyślała, widząc naukowców w przejściu. Zastanawiała się czy istniało jakieś zwierzę, które siłą woli potrafiło sprawić, że ktoś całkiem zapominał o jego istnieniu - przydałyby się jej teraz jego geny.

- WN04 - wyczytał któryś z naukowców. Nawet nie wysiliła się, żeby odgadnąć który. - Ćwiczysz w porannej grupie - to było nowe. - WN05 będzie ćwiczył w popołudniowej. Z racji iż na razie mamy tylko jedną funkcjonalną salę, wasze treningi będą znacznie utrudnione, ale to nic, teraz... - w tym momencie przestała go słuchać i pozwoliła swoim myślą odpłynąć. Nie do marzeń - już nie marzyła. Teraz po prostu zastanawiała się, co mogłaby zrobić, żeby do tego nie doszło. Chyba musiałaby się nie urodzić.

- WN04! - przestraszył ją wrzask, który znikąd zaatakował jej ucho. Podskoczyła i wytrzeszczając oczy, obróciła się w jego stronę. - Ruszysz się wreszcie, czy nie?! Masz spore opóźnienia - złapał ją za nadgarstek i próbował zaciągnąć do drzwi. Ona jednak zaparła się i nie chciała iść. - WN04 - zagrzmiał, ona jednak zaparła się jeszcze bardziej.

Wtedy podeszła do nich Aria:

- Zachowaj pozór normalności - oparła dłoń na jej ramieniu. Spojrzenie Kasamii złagodniało. Ostatnio Aria była jedyną, która potrafiła przekonać ją do czegokolwiek. - Nie ma sensu wszczynać wojny, której nie wygrasz.

- Nie chcę walczyć! - spierała się mimo to, bo czuła nierozładowaną wściekłość. Na samą myśl o walce i zapachu krwi robiła się słaba. - Nienawidzę tego! Nie chcę mieć już nigdy więcej krwi na rękach!

- Lepiej mieć krew na rękach, niż na duszy - powiedziała jej, spoglądając wymownie w stronę naukowca. Mężczyzna przysłuchiwał się im w ciszy. Nie wyglądał jednak na szczególnie zainteresowanego. A raczej, jakby marzył, żeby mieć bat, którym nakłoni ją do posłuszeństwa.

- Dobra! - wściekle pomaszerowała za naukowcem. Przez całą drogę, człowiek ten dosłownie wlókł ją do sali. Ona miała wzrok skierowany w ziemię, wściekłość wymalowaną na twarzy i łzy malujące się w oczach. Przede wszystkim jednak zżerało ją wewnętrzne obrzydzenie, którego nie potrafiła uciszyć.

Do sali wmaszerowała z identyczną postawą i bez spojrzenia ustawiła się w rzędzie. Szczerze, miała w nosie obok kogo stanęła i czy go zna. Ten ktoś i tak pewnie znienawidziłby ją, tak samo jak ona nienawidziła siebie, gdyby tylko wiedział co zrobiła.

W końcu nadszedł czas przydzielania par. Kasamia jednak miała to gdzieś i kompletnie nie słuchała. Nie wiedziała z kim jest w parzę, dopóki nie usłyszała znajomego głosu:

- Ja też źle spałam, ale myślałam, że się chociaż przywitasz -to była Kipiti, czyli ostatnia osoba z którą chciała walczyć. Wolałaby ćwiczyć z jakimś bezimiennym typkiem, który jej nie zna i który na pewno nie będzie pytał, czy wszystko z nią w porządku i któremu na pewno nie musiałaby wyjaśniać, jak wielkim potworem była.

Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić takiej rozmowy, no bo co niby miała powiedzieć, kiedy ktoś ją zapyta chociażby „co tam?" - „A nic, stara bieda; trochę pojadłam, trochę pospałam, a w międzyczasie wyprułam flaki z moich rodziców, a u ciebie?" - pochłonięta własnymi myślami nawet nie zauważyła, że Kipiti dosłownie macha jej dłonią przed twarzą. Zorientowała się, dopiero kiedy uszczypnęła ją w nos.

Brakujący ElementWhere stories live. Discover now