Rozdział 57

146 25 12
                                    

Zaraz po pożegnaniu się z Wiatrem, Kasamia udała się do gabinetu Hermana:

- Chcę przepustkę – zażądała, a on nawet nie raczył podnieść nad nią wzroku. Jasne, udawaj, że ta sterta papieru faktycznie cię interesuję. Nie śpieszył się także z odpowiedzią:

- Gdzie i po co? – zapytał wreszcie po jakiś 5 minutach.

- Do biblioteki – wpadła na to dosłownie przed chwilą. W końcu, skoro nie dowie się niczego od SOON i nie ma jeszcze zaufania do tego co usłyszała od Wiatru, to gdzie lepiej szukać odpowiedzi, niż w miejscu, w którym są książki dosłownie o wszystkim, a nawet takie sprzed powstania Żywiołów?

- Znowu z tą całą Oleandrą? – uniósł jedynie brew.

- Idę sama.

- Nie idziesz.

- Ale-

- Byłaś tam wczoraj; dzisiaj z kolei, czeka na ciebie cała góra dokumentów – schylił się do szuflady, a następnie wyciągnął z niej papiery. – Trzeba je zapakować w koszulki i poukładać zgodnie z datą. Od najstarszych do najmłodszych. Asha ma dziś wolne, więc możesz pracować w jej gabinecie. Na miejscu czekają segregatory i reszta dokumentów.

Reszta?! Gdyby to było możliwe, zapewne wypadłby jej teraz gałki oczne. Niechętnie zabrała papiery, a kiedy to robiła próbowała spojrzeniem wypalić mu w głowie dziurę. On jednak był zbyt skupiony na pracy, żeby to zauważyć.

- Mówił ci już ktoś, że wyglądasz jak... – udała, że się zmyśla i kontynuowała dopiero, kiedy znów na nią spojrzał: – Stary, łysy orangutan? – naprawdę chciała go wkurzyć.

- Za to ty masz jego geny – odgryzł się. – A teraz zejdź mi z oczu i bierz się do pracy! No już, na jednej nodze!

Mutantka zacisnęła zęby i świadoma tego, że przegrała opuściła gabinet. Udała się prosto do pokoju numer 14, gdzie odłożyła swój balast i nie mogąc dłużej walczyć, rzuciła się na krzesło i rozpłakała.

Z dnia na dzień było coraz gorzej. Nie dość, że wszyscy traktowali ją, jak służkę, to jeszcze tęskniła za Arią. Brakowało jej wszystkiego, nawet tych czynności, które wcześniej uważała za irytujące. Nigdy nie sądziła, że będzie tęsknić za podcieraniem córce tyłka, czy za przebieraniem jej (była okropną wiercipiętą). Aż trudno uwierzyć, że jedna decyzja – zatrzymanie jej – wpłynęła na nią tak znacząco. Przecież gdyby nie Aria, nic z tego by się nie wydarzyło. SOON nie miałoby czym jej szantażować, a jednak... nie wyobrażała sobie życia bez jej złotych ocząt, pulchniutkiej twarzyczki, wygłupów i nadąsanej minki.

Weź się w garść! Płacz niczego tutaj nie zmieni – powiedziała sobie, a mimo to zajęło jej chwilę, żeby doprowadzić się do porządku.

- Miejmy to z głowy – wyszeptała, zabierając się za przekopywanie akt w poszukiwaniu tych najstarszych. Problem w tym, że napotykała tu na takie sprzed dobrych czterech lat. – On chcę chyba, żebym nad tym osiwiała – marzyła o wyrzuceniu tego nikomu niepotrzebnego stosu makulatury, ale zamiast tego zaczęła dzielić go na daty.

W przeciągu 10 minut, ktoś zapukał do drzwi:

- Ashy nie ma! – zawołała, jednak ktokolwiek to był, najwyraźniej go to nie zniechęciło. Nacisnął na klamkę i wszedł do środka, a nie był to kto inny, jak stara, poczciwa pani Miecia:

- Przyszłam do ciebie, moje dziecko.

- Aha, o co chodzi?

- Chciałam sprawdzić jak się czujesz – powiedziała. – Po tej całej sytuacji rano... mnie samą zszokowała ich reakcja.

Brakujący ElementWhere stories live. Discover now