Rozdział 25

196 35 16
                                    

Kiedy Burza wylądowała na szczycie góry, przed wąskim wejściem do jaskini Kasamii, poważnie się zawahała.

Czy mogła się jeszcze wycofać? Chyba głupio było stawać „twarzą w twarz" z miejscowym postrachem i to w dodatku samotnie. Zwłaszcza, że odkąd postanowiła to zrobić, cały wszechświat wydawał się być przeciwko niej:

Pod jej stopami, jakby znikąd wyrastały skały i gałęzie, o które bez przerwy się potykała – mimo że wcale nie była niezdarna.

Ul rozbił się u jej stóp, a rozsierdzone pszczoły niemal by ją pokąsały, gdyby w porę nie uciekła do rzeki! ...Gdzie oberwała w twarz kilkoma rybami, bo właśnie w tym momencie postanowiły sobie poskakać.

I nie policzy nawet, ile razy jej ogon zaplątał się dzisiaj w jeżynowe zarośla, mimo iż omijała je szerokim łukiem.

Nic dziwnego więc, że miała pewne obawy.

Ale to nie oznaczało jeszcze, że zamierzała się wycofać. Zwłaszcza, że dokładnie wiedziała, co i jak powinna zrobić.

Pamiętaj, amok to tylko emocje i ból; kiedy je załagodzisz zniknie – powtarzała sobie, biorąc ostatni głęboki wdech, nim zawołała wpustkę:

- Kasamia? Jesteś tam? – nic. – To ja, Burza; twoja przyjaciółka, pamiętasz? Przyszłam porozmawiać! – nadal nic, ale przecież Kasamia musiała być w środku. Jej zapach, choć odrobinę inny, niż zapamiętała z laboratorium wciąż był świeży. – Kasamia? – zawołała raz jeszcze, a wtedy usłyszała jakieś poruszenie. Nie zdążyła odpowiednio szybko zareagować, nim ta wystrzeliła z wnętrza i cisnęła nią o ziemie.

Jej źrenice były cieńsze od najcieńszej igiełki, a twarz wykrzywiona bólem, wściekłością i instynktowną chęcią obrony – tym właśnie był amok.

Jad sączył się z jej wydłużonych kłów, a ubrania były poplamione, potargane i sztywne od zeschłej krwi. Burzy odebrało mowę i nagle cały plan wyciągnięcia jej z tego, po prostu przepadł. Panikowała.

Instynktownie rzuciła się do obrony; pchnęła ją, ale nie udało jej się jej zrzucić. Tarzały się po ziemi, przewracając się i tłukąc; jedna pragnąca krwi, a druga, aby żadna z nich nie ucierpiała. W całej tej szamotaninie, Burza ledwo zauważała własne rany.

Kiedy po raz kolejny znalazła się pod nią, podcięła jej nogi i z prędkością godną węża, wyślizgnęła się i stanęła obok. Była przygotowana żeby zablokować każdy kolejny atak.

Burza zawsze tak walczyła, nawet jeszcze w laboratorium; nigdy nie wysuwała pazurów, nie gryzła i nie używała niebezpieczniejszych mocy. Brzydziła się przemocą i za każdym razem, kiedy nieumyślnie kogoś zraniła; brzydziła się samą sobą. Niestety bądź stety – zależy dla kogo – była osobą, która wolałaby skrzywdzić samą siebie, niż kogokolwiek innego... A naukowcy? Nie przeszkadzało im to, dopóki wygrywała – oczywiście.

Kasamia podniosła się powolna i zdyszana; warknęła i skoczyła w jej stronę. Burza z łatwością wyminęła jej atak i spojrzała na dziewczynę z współczuciem – wyglądała na wykończoną, ale co się dziwić? Bez przerwy na nią polowano, więc pewnie nie zmrużyła oka

- Nie chcę cię skrzywdzić – zapewniła, wyciągając przed siebie ręce i odskakując, kiedy tamta znowu na nią skoczyła. – Proszę, uspokój się!

- Wszyscy chcecie mojej krzywdy! – warknęła, a jej głos był zachrypnięty i szorstki, jakby od wielu dni go nie używała. – Wszyscy jesteście zdrajcami! – zaatakowała, ale tym razem Burza nie zdążyła odskoczyć.

Uderzyła plecami o skałę, a powietrze zostało wypchnięte z jej płuc. Jakby przez mgłę dostrzegła błysk zębów siostry Lukasa, ale nie skupiała się na nich zbyt długo, zbyt zaaferowana próbami właściwego oddychania. Jej pięść przygniatała jej szyję.

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz